Prawdziwy król ma koronę i wielki zamek.
O ile tę pierwszą jeszcze stosunkowo łatwo da się załatwić, to budowa prawdziwie królewskiej siedziby bywa wielką bolączką władców. Udane rozwiązania takich zmartwień można mnożyć:
Wersal,
Windsor,
rezydencja w Turynie czy słynny zamek
Neuschwanstein... (równie wiele znajdziemy też przedsięwzięć niezbyt udanych;)).
Od tego królewskiego problemu nie byli wolni także i władcy Etiopii. Każda dynastia co prawda lokowała swoją stolicę w innym miejscu i z większości królewskich siedzib już wiele nie zostało, ale wciąż znaleźć można jedno miejsce, które z pewnością zaprze dech w piersiach wielbicielom zamków. Dzielnica królewska w Gonderze,
Fasil Ghebbi, Kamelot Afryki.
Grube, kamienne mury, obronne wieże i szary kamień właściwie na myśl przywodzą bardziej szkockie zamczyska niż egzotyczny pałac. Gdyby nie otoczenie typowo afrykańskiej roślinności, to rzeczywiście łatwo byłoby uwierzyć, ze jesteśmy gdzieś na północy Europy. W międzyczasie jednak lokalni przewodnicy oferujący swoje usługi (stawka na szczęście jest z góry ustalona!) sprowadzają na ziemię nasz europejski sentyment. Kupujemy bilety i wchodzimy w świat potężnych etiopskich królów.
Fasil Ghebbi to wyraz snów o potędze, które śnił XVII-wieczny król Fasiledes. Świadomy zagrożenia, jakie płynęło ze strony Sudańczyków, przeniósł swoją stolicę na północ kraju. Było to posunięcie dość nietypowe, bo jak do tej pory zwykle etiopscy władcy nie mieli jednej stałej siedziby, tylko wraz z całym dworem jeździli od regionu do regionu wizytując (i stołując) się u coraz to innych poddanych. Łamiąc ten stereotyp, Fasiledes nie oparł się jednak drugiemu przyzwyczajeniu - wierzono mocno wtedy w Etiopii, że królewskie miasto albo stolica musi swą nazwę zaczynać od litery
G (a właściwie sylaby Ga)!
Stolica więc ustanowiona, teren wytyczony i nazwany, czas jedynie na zamek! Cesarz nie był w ciemię bity i sprowadził do Etiopii najlepszych budowniczych na świecie. Wg podań głównym mistrzem został majster z dalekich Indii. Swoje palce ponoć maczali w budowie i portugalscy Jezuici, wrodzy Arabowie i konserwatyści z Aksum. Dzisiejsze wnętrza są niemal doszczętnie ogołocone z wyposażenia, ale wciąż dostrzec tu można resztki dawnego splendoru.
Całą posiadłość otaczał (i wciąż otacza) gruby mur z licznymi bramami. Początkowo w środku znajdował się jedynie zamek Fasilidesa (do dziś pozostający największym budynkiem kompleksu), w latach późniejszych jednak kolejni władcy dobudowywali swoje własne siedziby, budowle i pawilony. Dziś ta cesarska tkanka jest nieco już naruszona przez czas i brak dbałości, ale zamknięta dzielnica królewska, porosła dziś zżółkniętą trawą, wciąż robi olbrzymie wrażenie.
Nie myślcie sobie jednak, że Gonder to tylko zamczysko. Owszem, olbrzymi znak Unesco nie pozwala go przeoczyć, ale warto wybrać się też na obrzeża miasta, aby zobaczyć miejsce chyba najbardziej w Gonderze warte odwiedzin. Pamiętacie jeszcze historię o walecznym roju pszczół, którą przytoczyłam przy okazji ostatniego wpisu? To właśnie tutaj!
Niewielki kościółek
Debra Birhan Selassie (kościół św. Trójcy i Góry Światła, od imienia cesarza-założyciela) najwyraźniej już w dawnych czasach otoczony był taką miłością, że to właśnie jemu poświęcona została ta cudowna legenda. Czy to prawda pewnie się nie dowiemy, ale jeśli tak, to trudno się dziwić tym bojowym insektom (i Archaniołowi Michałowi, który ponoć również bronił świątyni), gdyż jest to naprawdę miejsce niezwykłe. Ciche, zielone, pochylone pod 'rondowym', belkowanym dachem, tworzące atmosferę nie-chcę-stąd-wcale-iść!
Wszystko jest tu takie jak powinno być: pachnie starym drewnem, panuje delikatny półmrok, w którym igrają promienie popołudniowego słońca, po ogrodzie przechadza się stary mnich, pasie się koza, a metalowe wiadro stoi oparte o kamienną studnię.
Zachwyt nad tą sielanką szybko przeszedł nam w zachwyt nad sztuką. Gdy bowiem we wnętrzu zadrze się głowę w górę, dostrzec można liczne, tajemnicze twarze aniołów, bacznie przyglądające się z sufitu modlącym. Cała sfora anielskich spojrzeń, każde pochodzące z innej twarzy robi niesamowite wrażenie - niektóre są zatroskane, inne pogodne, ale wszystkie swoimi wielkimi oczyma zdają się być niezwykle zainteresowane myślami i losami tych, którzy tu przychodzą...
*
Na koniec dodać muszę, że sam Gonder jako miasto zrobił na nas bardzo dobre wrażenie. Większość napotkanych przez nas przewodników (bardzo przejętych zresztą swoją pracą) jest zatrudniona przez władze miejskie i od razu zastrzega, że za swoje usługi nie bierze pieniędzy od turystów! Rzeczywiście jeden z tych młodych ludzi zaprowadził nas do miłego hotelu, pokierował w stronę zamku i załatwił transport na następny dzień całkiem za darmo! Jakaż to była miła odmiana;)
Wieczór spędziliśmy w miłym centrum miasta. Mimo, że pochodzi ono w dużej mierze z czasów włoskiej okupacji, nie szukajcie tu jednak innych niż nazwa 'Piazza' odniesień do włoskich miast;) Pierwszy raz podczas tej wycieczki zdecydowaliśmy się udać się jednej z licznych tutejszych 'sokowni', gdzie można napić się świeżo wyciśniętego soku z dowolnie wybranych owoców.
Iście królewskie zakończenie dobrego dnia!
************************************************************
Informacje praktyczne:* Kurs walut: 6 birr to ok. 1 zł.
* Darmowych przewodników (albo raczej 'doradców') w Gonderze poznać można po dość charakterystycznych zielonych swetrach.
Ceny:* Śniadanie (jajka z mięsem) na lotnisku - 30 birr
* Shared taxi z lotniska do centrum - 77 birr
* Trójka z łazienką w hotelu blisko bentrum - 250 birr
* Wstęp do Fasil Ghebbi - 100 birr
* Przewodnik po Fasil Ghebbi - 150 birr
* Pocztówka - 10/15/30 birr (!!!)
* Wstęp do Debre Birhan Selassie - 50 birr (25 birr studencki)
* Świeżo wyciskany sok z owoców - 13 birr
* Pizza w hotelu - 80 birr
* Sofi Malt - 15 birr
Przydatne adresy:* L-Shape Hotel - całkiem przyjemny hotel blisko centrum. Pokoje czyste i jasne. Na dole jest restauracja z całkiem dobrymi daniami etiopskimi i kiepską pizzą.