A jak Alawici.Od kilku wieków Marokiem rządzi ta sama dynastia - Alawici. Wszędzie spotkać się można z dużą ilością portretów i wizerunków uwielbianego przez lud króla i jego rodziny. Na ile to uwielbienie jest prawdziwe, a nie wymuszone, trudno powiedzieć. Więcej o ustroju Maroka we wpisie
O królu.
B jak bary.Jak w każdym patriarchalnym kraju - zarezerwowane głównie dla mężczyzn. Wielokrotnie mijaliśmy ich siedzących przy niewielkich stolikach, pijących mocną kawę, rozprawiających o losach świata i pilnie obserwujących przechodzących ludzi. Atmosfera bardzo leniwa (co dla mnie jest zaletą) i spokojna, choć czujna;) Mimo to, nigdy nie czułam się nieswojo wchodząc do kawiarni i będąc w niej jedyną kobietą, nawet podczas rozgrywek piłkarskiej ligi marokańskiej;)
C jak czas.Czas płynie tu trochę inaczej. I bynajmniej nie chodzi mi o to, że Maroko leży w innej strefie czasowej (tej samej co Anglia) ani, że nie zmienia czasu na letni;) Chodzi bardziej o podejście Marokańczyków do czasu - luźne, bezstresowe, ale i niewymagające. Na początku wieczne i przeciągające się w nieskończoność
'Już zaraz pojedziemy' czy
'Za 5 minut' bawiły i nawet na swój sposób relaksowały. Ale gdy na sam koniec naszego pobytu w tym kraju z 7 godzin jazdy autobusem zrobiło się 12 i ledwo zdążyliśmy na dawno zabukowany kolejny środek lokomocji, zrobiliśmy się źli!
D jak dane słowo i bezpieczeństwo.Tutaj zaskoczenie. Mimo wszech obecnego naciągactwa i matactw, gdy Marokańczycy raz dali słowo, nawet gdy byli z tego powodu niezadowoleni, zwykle jednak go dotrzymywali (no, może z wyjątkiem obietnic dotyczących czasu;)). Do tego, kraj robił wrażenie bezpiecznego - nie baliśmy się zostawiać rzeczy w namiocie na prowizorycznym kempingu czy wałęsać ulicami wieczorem.
E jak Europa.Maroko chce do Europy. Dotyczy to zarówno aspektów bardzo ogólnych jak kojarzący się ze Starym Kontynentem postęp i bogactwo, jak i szczegółów takich jak nowoczesna promocja turystyki i dbanie o obecność napisów w dwóch alfabetach - arabskim i łacińskim. Jak z tym w praktyce bywa, domyślcie się sami.
Dążenie do Europy widać nie tylko w skali kraju, ale i, może przede wszystkim, w skali pojedynczych obywateli - nikomu nie trzeba przedstawiać problemu marokańskiej emigracji zarobkowej i tej na stałe, głównie do Francji. Ale mimo licznych problemów, z którymi boryka się ten kraj, podobno Maroko chciałoby zostać członkiem Unii Europejskiej!
F jak formalności.Tutaj punkt dla Maroka - żeby tam pojechać, nie trzeba spełniać właściwie żadnych wymogów formalnych. Od paru lat dla Polaków zniesiono wizy i inne wymagania graniczne. Jedynie przy wjeździe trzeba uzupełnić krótki, standardowy formularz (kim jesteśmy, gdzie jedziemy, gdzie się zatrzymamy), który tak naprawdę nie jest zbyt wiążący.
Podobnie nie ma problemu z wymianą walut czy kupnem telefonicznej karty prepaid. Za to schody zaczynają się podobno w kwestii większych formalności (takich jak np. kupno mieszkania), ale turystów już to zwykle nie dotyczy.
G jak gościnność.Marokańczycy są bardzo, bardzo gościnni. Karmią, poją i starają się odgadnąć wszelkie pragnienia przybyszów. Ale, niestety, tylko wtedy, gdy naprawdę uznają ich za gości. W każdym innym przypadku, nawet pozorna gościnność zwykle jest zawoalowanym sposobem wyciągnięcia pieniędzy.
H jak higiena.Co tu dużo mówić - bywa z tym różnie. Wielu ludzi nie ma w domu prysznica i po prostu co jakiś czas korzysta z publiczych łaźni (albo i nie;)). Przekłada się to niestety na zapachy w komunikacji publicznej...
Ponadto, ze względu na to, że wiele miejsc korzysta wyłącznie (albo prawie wyłącznie) z energii słonecznej pozyskiwanej w dzień, a używanej w nocy, często ciepła woda dostępna jest tylko wieczorem. Co do toalet, to właśnie tu, spośród odwiedzonych tym razem krajów, było najwięcej toalet narciarzy (w Algierii rzadko, w Tunezji praktycznie w ogóle). Niestety często nie są one wyposażone w umywalki.
I jak Internet.Marokańczycy kochają dobrodziejstwa oferowane przez Internet. Ponieważ nie każdy może sobie pozwolić na stałe łącze w domu, dlatego też wszędzie znajdziemy masę kawiarenek internetowych - i w eleganckich dzielnicach nowych miast i w zaułkach medyn. Korzystanie z Internetu jest zwykle dość tanie, ale za to sprzęt często ledwo chodzi albo przestaje, gdy akurat nagle zabraknie prądu;)
J jak jawność.Marokańczycy, zwłaszcza w medynie, żyją na widoku. Krążąc po starym mieście obserwować możemy chyba wszystkie rodzaje codziennej aktywności. Od przyrządzania posiłków, ubijania zwierząt po rzemieślnictwo i rytuały religijne. Nikt nie ma nic do ukrycia.
K jak kuchnia.Vide - poprzedni wpis.
L jak lenistwo.Często mijaliśmy ludzi, którzy całymi dniami nie robili nic. Czyli leżeli w parku przesuwając się zgodnie z padających aktualnie cieniem albo siedzieli na ławce i obserwowali świat. Przez CAŁY dzień. Zastanawialiśmy się jak możliwe jest utrzymanie kilku rodzin z jednego, małego sklepiku z pamiątkami, gdzie cały dzień przesiaduje pięcu facetów, którzy piją herbatkę i od czasu do czasu zagadują przechodniów?
M jak mapy i przewodniki.Ze względu na coraz większy ruch turystyczny w tym kraju, obecnie nie ma problemu ze znalezieniem dobrego przewodnika albo mapy tego regionu. Jak to z mapami bywa - zwykle lepsze są jednak w kraju, którego dotyczą, dlatego ja zawsze polecam kupować na miejscu (oczywiście jeśli tylko jest taka możliwość). Co do przewodników, to z ogromnego wyboru polskojęzycznych, ja zdecydowałam się na przewodnik wyd. Bezdroża
'Maroko. w labiryncie orientalnych medyn.' i nie żałuję. Przewodnik niewielkich rozmiarów, więc kosztem nielicznych zdjęć (co dla mnie nie było specjalnie ważne) zawiera masę informacji praktycznych i cenowych, co przy naszym trybie podróżowania jest nie do przecenienia.
N jak naciągacze.To chyba aspekt, którego najbardziej nie lubię - wieczne wyłudzanie pieniędzy. Obojętnie czy próbuje to zrobić fałszywy przewodnik (który początkowo przekonuje, że kompletnie na pieniądzach mu nie zależy), właściciel hostelu czy sprzedawca na targu, naciąganie jest okropne. Staraliśmy się to zrozumieć, rozmawialiśmy z ludźmi, którzy próbowali to tłumaczyć (
'Może on miał chore dziecko?'), zrzucaliśmy to na karb różnic kulturowych, ale po prostu nie potrafimy się do tego przyzwyczaić. To chyba jedyny kraj, gdzie (poza couch surferami) nauczyliśmy się od początku rozmowy węszyć haczyk. Szkoda, bo to, co najbardziej cenimy w podróżach, to rozmowy, a tym tak bezinteresownie mało kto był zainteresowany.
O jak obrażanie się.Marokańczycy są dumni, ale i bardzo drażliwi. Zwłaszcza wtedy, gdy na bazarze odmówi się obejrzenia lub kupienia ich towaru. Łatwo wtedy spotkać się można z przedrzeźnianiem, wyśmiewaniem i otwartym wyrażaniem niezadowolenia!
P jak pora modlitwy.Przypada w piątek ok. godziny 13. Wtedy to medyna zamiera - stragany są zamykane, a mężczyźni z dywanikami w rękach zmierzają w stronę najbliższego meczetu. Poza tym czasem o obowiązkach duchowych przypominają śpiewy muezzinów - pięć razy dziennie, każdy na własną melodię, jak najgłośniej i najdonośniej.
R jak religijność.Marokańczycy są, o czym mieliśmy się dopiero przekonać, dość konserwatywni w stosunku do mieszkańców dwóch krajów, które jeszcze przed nami. Ponad połowa kobiet spotykanych na ulicach nosi chusty, choć te najbardziej drastyczne nikaby i burki widzi się bardzo rzadko.
Mimo to, wszyscy, z którymi rozmawialiśmy, twierdzili, że Marokańczycy nie są zbyt religijni - rzadko chodzą na modły do meczetu, a większość praktykowanych przez nich islamskich zwyczajów wynika jedynie z tradycji.
S jak socjal.Ponieważ w biednym kraju o porządnych świadczeniach socjalnych nie ma co marzyć, w Maroku realizowane są one w inny sposób. Zgodnie z zaleceniami Islamu, jałmużna jest bardzo ważnym aspektem życia muzułmanów. Ku naszemu zdziwieniu (w końcu żebractwo jest mocno piętnowane w Europie), tutaj żebraków, dawanie im pieniędzy, a nawet wyłudzanie traktuje się jako coś normalnego, a nawet bardziej - usprawiedliwionego.
T jak taksówki.Dzielą się na dwa rodzaje -
grand taxi (albo
taxi collective) czyli stare, duże mercedesy, które przewożą do 6-ciu osób (dwójka z przodu, koło kierowcy i czwórka z tyłu) i ruszają dopiero, gdy auto się zapełni, oraz
petit taxi czyli zwykłe, miejskie taksówki, które od czasu do czasu zaopatrzone są w taksometr. Jak zawsze i wszędzie - pertraktując z taksówkarzami trzeba zachować wyjątkową ostrożność, a najlepiej po prostu znać obowiązującą cenę.
Akcent pozytywny - każde miasto ma własny kolor taksówek miejskich (czyli np. w Fezie czerwony, w Azrou zielony, w Chefchaouene niebieski, a w Marrakeszu piaskowy).
U jak ubrania.Nie chcę pisać o rodzajach ani o podejściu do tradycyjnego marokańskiego ubioru (kobiecie przykryte głowy i męskie długie galabije), a o... zepsutym termostacie. Jedną z naszych, nieco zdumiewających obserwacji było to, że Marokańczycy absolutnie nie reagują na zmiany temperatur. Chodzą w tym samym (zwykle w kilku warstwach ubrań) i w upalne południe i w zimny wieczór. Deszcz, ziąb czy koszmarny upał nie są dla nich powodem do zmiany ubioru.
W jak wspólnota.Marokańczycy są bardzo emocjonalni (dużo gestykulują, głośno mówią i bardzo przejmują się wyrażanymi przez siebie poglądami) i rodzinni. Normalną rzeczą dla nich jest mieszkanie w wielopokoleniowych rodzinach, często w bardzo niewygodnych warunkach i w ścisku. Wspólne posiłki i rozmowy (które niestety bardziej przeradzają się obecnie we wspólne oglądanie telewizji) są na porządku dziennym. Nikt też nie obrusza się, gdy jego dziecko zostaje wzięte na ręce przez zupełnie obcego człowieka na ulicy.
Z jak zakończenie.Nie mieliśmy szczęścia do pogodnego pożegnania z Marokiem. Krótka jazda autobusem przz góry Rif i wybrzeże zamieniła się w wielogodzinną mękę w ledwo wlokącym się starym autobusie, gdzie lekko śmierdzący współpasażerowie słuchający muzyki z własnych telefonów na głos nie umilali czasu. Ale ostatecznie nie są to rzeczy, które przecież tak ciężko zmieść.
Gorzej, gdy na podłodze pojazdu zaczęły pojawiać się tajemnicze woreczki, które pod wpływem czasu, temperatury i gwałtownych zakrętów zaczęły pękać i... wypływały z nich wymiociny zalewające cały autobus! O zapachu, jaki tam zaczął panować nie muszę chyba mówić... Nie żeby nie było gdzie ich wyrzucić - zatrzymywaliśmy się bardzo często, ale ludzie po prostu tak już się przyzwyczaili.
A gdy jeszcze autobus finalnie się w tych górach zepsuł, a kierowcy nie wpadli na to, że aby zmienić koło, trzeba pojazd podnieść, mieliśmy trochę dość.
Kraj opuszczaliśmy w trochę skwaszonych humorach, czując się brudni i zniechęceni do koszmarnej interesowności, która kierowała większością spotykanych ludzi. Mimo to, teraz, gdy emocje już opadły, wiem, że jeszcze tam wrócę. Może po prostu będę odporniejsza;)
Ale jest coś, za co kocham Maroko. Za wszechobecne koty. Którego wybieracie;)?