Wróżą nam nową wojnę z krwawych orłów stadem,
Lecz nie wrócą sokoły siadać nam na pięści,
Ani kosy zabłysną prastarym wypadem,
Cydem, Alfonsem, jaimem los nas nie uszczęści.
Ruben DarioW Nadorze łapiemy szybko taksówkę. Cena zupełnie niemarokańska, ale co się dziwić, dawno już dzisiejszego wieczoru zaczęła się taryfa nocna, a i bliskość bogatej Hiszpanii nie sprzyja obniżce cen.
Wysiadamy tuż przed rzęsiście oświetlonym, kompletnie już pustym przejściem granicznym. Marokańscy celnicy są w szampańskim nastroju, bo właśnie tego wieczoru nienawidzący imigrantów Sarkozy przegrał wyścig do fotela prezydenckiego. Bezproblemowo przekroczyć granicę pozwala nam właściwie odpowiedź na jedno jedyne pytanie:
- Cieszycie się, że Sarkozy przegrał?.
Gdy słyszą odpowiedź twierdzącą (uwierzcie - wcale nie wymuszoną okolicznościami!), rozpromieniają się, wbijają stempel i życzą dobrej dalszej podróży.
A my robimy krok i... znajdujemy się w całkiem innym świecie!
Melilla to inny świat podwójnie - tak zupełnie odmienna od otaczającego ją Maroka i, mimo że to jej część, to tak kompletnie różna od europejskiej Hiszpanii.
A nic tego nie zapowiadało, bo długo losy tego miejsca toczyły się tak standardowo jak to tylko możliwe w tym regionie.
Melilla kiedyś.Tak samo jak w przypadku wszystkich innych miast tej części wybrzeża, zaczęło się od osady fenickiej Rusaddir. Chociaż równie dobrze założycielami mogliby być Rzymianie albo Wandalowie, którzy przyszli później.
Tak samo jak wszędzie nastąpił tu podbój arabski, stanęły pierwsze meczety i warowne kasby. Rządziły tu i gryzły się ze sobą kolejne marokańskie dynastie, a w XV w. przyszła rekonkwista.
I tu właśnie kończy się prosty bieg historii tego miasta.
Nie wiadomo do końca dlaczego - czy na skutek potężnych fortyfikacji czy ze względu na korzystną lokalizację obronną, Marokańczykom nie udało się nigdy tego miejsca odzyskać (poza krótkim epizodem już w XX w., gdy powstańcy z Gór Rif opanowali miasto na kilka lat w 1921 r.).
Na pewno swój udział miała w tym
cytadela, która do dziś robi wrażenie: potężne mury, bastiony i artyleria tworzą potrójną linię obrony i otaczają małe, stłoczone Stare Miasto zwane także
Mediną Sidonią na pamiątkę stojących tu dawnych arabskich zabudowań. Kiedyś w oczy rzucała się potęga i siła, dziś raczej w oczy kłują śmiesznie małe rozmiary tego miejsca.
Melilla teraz: Yina.Yina tuż przed północą (przekroczyliśmy granicę - zmienił się czas!) odbiera nas z przygranicznego ronda, robi nam szybką przejażdżkę swoim autem po mieście, po czym zawozi do siebie. Mamy szczęście, że w tym niewielkim, ale niezbyt tanim mieście udało nam się znaleźć nocleg za pomocą couchsurfingu.
Yina skończyła niedawno dziennikarstwo i jest żywym przykładem na to, że istnieją Hiszpanie mówiący po angielsku;) Niestety jest też przykładem na trafność smutnych statystyk mówiących o tym, że młodzi Hiszpanie nie mogą znaleźć pracy. Yina stara się po sobie nie pokazywać, ale widać, że jest sfrustrowana tym stanem rzeczy. Nie pomaga również fakt, że musiała przenieść się do Melilli, którą kocha i doskonale zna, ale uważa za emeryckie miejsce do życia. Mimo to, jakież to hiszpańskie bezrobocie inne od tego polskiego...
Yina mieszka z matką, która jest niezwykle uroczą osobą, jedną z tych, które nigdy nie przestają szukać swojego sensu w życiu i pewniejszej przez nie drogi. Ciepłą naturę obu pań doskonale wyrażają żywe kolory mieszkania. Zadomowiając się tu, z przerażeniem oboje z Rafałem musimy się przed sobą przyznać, że trochę brakowało nam w Maroku nam tej wygodnej Europy.
Sporym kontrastem z tym, czego doświadczaliśmy ostatnio jest zorganizowanie Yiny i jej chęć bezinteresownego ułatwiania nam życia. Zaimponowała nam tym, że sama dokładnie sprawdziła, o której mamy prom i zaproponowała bardzo-wczesno-poranne zwiedzanie miasta. Zaopatrzeni w dobrą mapę i wskazówki, nie mogliśmy marzyć o lepszym początku dnia!
Za co polubicie Melillę?Po pierwsze, za to, co pozornie jest jej wadą - mały rozmiar i senność. Po rozdrganym, chaotycznym Maroku, a przed wizytą w Algierii (która była wtedy jedną wielką niewiadomą), było to idealne miejsce na cichy odpoczynek i zregenerowanie sił. Nie muszę dodawać chyba, że gdy na zobaczenie miasta ma się zaledwie kilka urwanych nocy godzin, niewielki rozmiar miasta znacznie ułatwia jego poznanie;)
Po drugie, za czystość i bogactwo. Brzmi nudno?
Bo w sumie jest to nudne;) Podobnej atmosfery doświadczymy i w Norwegii i w Liechtensteinie. Ale znów tak samo - kontrast z Marokiem, którego mieliśmy dość, zrobił swoje.
Melilla sama w sobie bogata z racji stacjonowania tu garnizonu wojskowego, otrzymuje jeszcze potężne dotacje od państwa, chcącego za wszelką cenę utrzymać swój przyczółek w Afryce. To widać już na wstępie - rzęsiście oświetlone ulice wieczorami, wspaniała architektura i infrastruktura miejska, dobrze dobrane kolory, spokój i porządek - wszystko to, co sprawia, że życie jest wygodniejsze.
Po trzecie, za architekturę.
Melilla bowiem łączy w sobie chyba wszystkie najlepsze cechy miast Hiszpanii. Mamy więc tu klimat śródziemnomorskich miejscowości, mamy szerokie aleje z pieczołowicie dobranymi wzorami, wzdłuż których posadzono palmy, mamy obowiązkową arenę do popisów torreadorów
Plaza de Toros, mamy niewielkie Stare Miasto z poarabską zeuropeizowaną spuścizną, tapas bary i mamy secesję. I to jaką secesję!
Melilla tylko Barcelonie ustępuje pod względem ilości secesyjnych budynków. Dla kogoś, kto tak bardzo jest zauroczony tym kawałkiem historii sztuki, spacer po Ville Nouvelle Melilli daje okazję, aby dostrzec miejskie perełki zaprojektowane przez Enrique'a Nieto, ucznia samego Gaudiego.
Okrągły plac,
Plaza de España z fontanną to serce miasta, otoczone pięknymi, modernistycznymi kamienicami. Było tu wszystko to, czego nowoczesny XIX-wieczny garnizon wojskowy potrzebował do życia - budynki administracji miejskiej, kasyno, banki i restauracje...
A tuż obok zaczyna największy park tego małego miasta -
park Hernández otoczony pięknymi kamienicami.
Ale dwie godziny i podobno widzieliśmy tu już wszystko...
Melilla to tylko 12,3 kilometra kwadratowego. Miasto jest znacznie mniej znane i odwiedzane niż inna hiszpańska posiadłość afrykańska - Ceuta. Szkoda, bo podobno tu jest o wiele ciekawiej, a miasto nie wykorzystuje w pełni swojego potencjału turystycznego. I choć Melilla nie wydaje się być bardzo tym zmartwiona, tylko spokojnie zatopiona we własnym dostatnim życiu, to ja po dwugodzinnym spacerze czułam spory niedosyt wsiadając na prom.
A tymczasem żegnamy Afrykę na chwilę!
Informator:* W Melilli tak jak w Hiszpanii obowiązuje euro. I ceny europejskie też;)
* Dla tych, którzy podróżują autem: nie można tu wjechać autem wypożyczonym w Maroku.
* Do granicy najlepiej dojechać autobusem nr 2 z pl. de España, kursuje on co pół godziny. Choć można też przejść się pieszo - tu wszędzie jest blisko.
Ceny:* autobus z pl. de España do granicy - 0,7 euro
* drożdżówka - 1 euro
* kawa na promie - 1,8 euro
* trzydaniowy obiad na promie - 10 euro