Kuala Lumpur to raj dla takich mieszczuchów i wielbicieli dużych miast, jak my!
O ile Malakka jakoś specjalnie
nie podbiła naszych serc, to KL było idealną odpowiedzią na nasze potrzeby.
*
Po pierwsze przystępność świetnych opcji noclegowych przyprawiała o zawrót głowy - mnóstwo wygodnie i ładnie urządzonych apartamentów, wszystkie w nowych wieżowcach z widokiem na Petronas Towers z infinity pools (czyli tzw. ‚basenami bez krawędzi’) na dachu, do tego z niewygórowaną stawką za dobę.
Swoją drogą, czy wiedzieliście, że KL jest jednym z miast o największej ilości drapaczy chmur na świecie?
Po drugie, wspaniała scena gastronomiczna. Pomijając już mnogość świetnych restauracji z wyróżnieniem lub gwiazdką Michelin, to nawet jak chodzi o opcję typu świetna uliczna garkuchnia było w czym wybierać.
Po trzecie, nasze dzieci zgodnie uznały, że nigdy w życiu nie widziały tak wielkich placów zabaw, jak te w parkach Kuala Lumpur. Przyznacie, że to wyjątkowo ważna rekomendacja!
Po czwarte, stare-niestare miasto czy też centralna dzielnica miasta. Jest tu wytyczona trasa spacerowa, co jest pewnym ewenementem (tutaj niestety, jak i w większości południowo-azjatyckich miast, pieszy nie jest otoczony specjalną troską miejskich planistów. A pieszy z wózkiem to już w ogóle jest gorszym sortem ;)). Trasa ta pozwala zobaczyć wszystkie ważniejsze zabytki starego KL:
plac Merdeka czyli plac Niepodległości z najwyższym masztem flagowym świata, bajeczny budynek
Sultan Abdul Samad, czyli siedziba władz, czy
Meczet Jamek. Trasa tak jest do tego takiej długości, że cała nasza trójka marud zdążyła ją przejść, zanim włączyło się narzekanie :)
Po piąte, jak w całej Malezji, wspaniale zblendowana wielokulturowość. Szczególnie widać to w przylegających do starego miasta Little India czy Chinatown. I chociaż turyści zwykle robią sobie zdjęcia głównie przy najsłynniejszej uliczce Petaling i w malowniczym zaułku
Kwai Chai Hong, to cała reszta Chinatown ma wspaniały klimat. Polecam zwłaszcza napić się tu zimnej chińskiej herbaty. W upały wchodzi jak złoto!
Po szóste, w upały weszło nam też Akwarium
Aquaria KLCC. Co prawda, początkowo nas nieco rozczarowało - po prostu alejka z dość skromnymi akwariami po bokach. Do tego nie było wyczekiwanego przez nasze dzieci rekina. Ale gdy doszliśmy do głównego punktu programu, czyli przejścia tunelem pod gigantycznym akwenem, to wreszcie rozdziawiliśmy buzie w zachwycie. No i najważniejsze, był rekin!
Po siódme, największy symbol miasta - wspaniale, eleganckie, bliźniacze
Petronas Towers Ich 452 symetryczne metry robią wrażenie do dziś, a do tego między 1998 a 2004 rokiem nosiły tytuł najwyższego budynku świata. Do dziś zresztą są najwyższymi na świecie bliźniaczymi wieżami.
Rekordów tutaj jest więcej - Petronas Towers mają prawdopodobnie najgłębsze fundamenty na świecie, wykonanie których wymagało niesamowitych ilości betonu.
Co ciekawe, każda z wież budowała inna firma! Jak w legendzie o budowie wież Kościoła Mariackiego w Krakowie - firmy budujące wieżę Petronas również ze sobą rywalizowały, choć szczęśliwie nie w zabójczy sposób. Wygrali budowniczowie wieży nr 2 (Samsung!), choć okupiono to nieidealnym pionem - wieża odchylona jest o 25 mm od idealnego pionu.
Elegancka fasada ma 32000 okien - aby umyć jedną wieżę trzeba około miesiąca pracy!
Wieże nocą intensywnie podświetlone, są dobrze widoczne z różnych punktów miasta. W dzień polecam wybrać się do miłego parku na tyłach wież
KLCC Park i tam się na nie pogapić (lub ustawić się w kolejce do zdjęcia w licznych punktach widokowych na wieże).
Warto też wybrać się do środka - zwiedzanie trwa ok 45 minut, obejmuje przejście po szklanym moście między wieżami na 41/42 piętrze i wjazd na niemal sam szczyt (wieże mają po 88 metrów). Polecam kupić bilety z wyprzedzeniem - gdy zainteresowaliśmy się kupnem, wszystko było wyprzedane na 3 dni do przodu, a w kolejnych zostały tylko najmniej atrakcyjne godziny.
No i na koniec wisienka na KL-torcie:
Jaskinie Batu - w jaskiniach położonych w wysokich wapiennych skałach znajduje się niesamowicie kolorowy i dekoracyjny kompleks hinduistycznych świątyń.
Do wejścia prowadzą niewiarygodnie kolorowe, dość strome schody, po których wspinają się liczni, przemieszani pielgrzymi i turyści. A zaraz obok schodów stoi mieniąca się złotem olbrzymia statua bóstwa Murugana. Całość wygląda z daleka surrealistycznie.
Jak na bajkowe miejsce przystało - wejścia do sezamu strzeże czarny charakter. W tej roli tutaj hordy wiecznie głodnych, sprytnych i nader śmiałych małpiszonów. Nie ma jedzenia, którego nie wywąchają w torbach i plecakach odwiedzających, nie ma opakowań, z którymi by sobie nie poradziły. Lepiej więc zawczasu uznać swoją niższość i po prostu nie brać do Batu nic do jedzenia :)
Małpy na szczęście nie są agresywne i gdy zajmują się jedzeniem lub jego rozpakowywaniem, zupełnie nie zwracają uwagi na ludzi wokół.
Świątynia wewnątrz jaskini nie rozczarowuje - poziom dekoracji i przepiękne umiejscowienie w jaskiniach dorównuje spektakularności zewnętrza. Bajka!
Bajki mają to do siebie, że szybko mijają - kto wie czy i tak nie będzie tym razem. Ponoć, aby wesprzeć przybywających pielgrzymów, często o różnej kondycji fizycznej, planuje się zastąpienie kolorowych schodów schodami ruchomymi!
PS. Z cyklu bajka vs rzeczywistość - zerknijcie na dwa ostatnie zdjęcia w galerii. Tak właśnie wygląda robienie bajecznych zdjęć z dziećmi!