Następna część naszej trasy prowadziła przez Góry Hidżaskie. Oprócz krajobrazu - piękna pustynia ustąpiła miejsca szarym skalistym zboczom - zmieniły się i temperatury. Upalne 30 stopni znad Morza Czerwonego zamieniły się w rześkie 20.
Na szczęście nie zmieniła się jakość dróg. Mimo często naprawdę konkretnych podjazdów czy ostrych zakrętów, drogi były świetne - równe, z dobrą nawierzchnią, bardzo często dwupasmowe.
Zanim jednak wjechaliśmy wysoko, musieliśmy minąć Mekkę. I tu ciekawostka - Mekka to miasto zamknięte dla niewiernych. Tuż przed rogatkami miasta jest spory zjazd z autostrady odznaczony 'non-muslim’, tak aby niemuzułmanie objechali Mekkę obwodnicą.
W praktyce ten nakaz nie jest jakoś specjalnie egzekwowany - my zupełnie nie ze złej woli przeoczyliśmy zjazd i chcąc nie chcąc przejechaliśmy przez Święte Miasto. Na checkpoincie przy wjeździe do Mekki nikt od nas nic nie chciał, ani zupełnie nie interesował się tym kto siedzi w aucie.
Krętą drogą dojechaliśmy do miasta
Taif, za którym zaraz zaczęła się najwyżej położona droga Arabii Saudyjskiej, prowadząca do
al-Baha, a dalej do
Abha. Te okolice są ulubionym miejscem Saudyjczyków na ucieczkę od letnich upałów (na lato przenosi się tu nawet dwór królewski i rząd).
My zatrzymaliśmy się najpierw w
al-Baha, gdzie przywitał nas miły chłodek - byliśmy w końcu na wysokości prawie 2200 metrów n.p.m. Popołudnie spędziliśmy w bardzo przyjemnym
parku Raghadam, gdzie tłumy Saudyjczyków piknikowały, bawiły się na licznych placach zabaw (tu zauważyliśmy zdecydowaną przewagę liczebną matek nad ojcami), podziwiały piękne widoki, a nawet przechadzały się po moście linowym (z uprzężą!). Pełen relaks!
Kolejny dzień za to dostarczył nam więcej wrażeń. Najpierw ruszyliśmy świetną górską drogą z licznymi tunelami na południe, podziwiając z drogi stare górskie miasto
Thee Ain. Naszym celem było jednak inne miejsce -
Rijal Alma o wdzięcznym przydomku
wioska z piernika. Słowo daję, przydomek ani trochę nie jest przesadzony (sprawdźcie zdjęcia!). Brązowe, przytulone do siebie domki mają okna i drzwi z białymi obramowaniami, które wyglądają idealnie jak lukier na pierniczkach. I cała miejscowość trochę taka jest - niesamowicie słodka. Domy są kilkupiętrowe, mają kolorowe okna (żółte, czerwone, niebieskie i zielone), a między nimi prowadzą wąskie uliczki i strome schodki. Można się tu wałęsać całkiem długo, co rusz odkrywając kolejne ‚sekretne’ przejście gdzieś dalej. Domów jest 60 i dawno temu pełniły ważną funkcję - Rijad Alma było ważnym ośrodkiem handlowym regionu i przystankiem dla pielgrzymów zdążających do Świętych Miast. Mieszkańcy co prawda nazywają swoje budynki nie 'domami’ a ’fortecami’, ale ta groźna nazwa nijak nie przystaje do ich uroczego wyglądu.
Mniej słodki co prawda jest fakt, że za przyjemność łażenia do Rijad Alma trzeba zapłacić - 20 SAR od dorosłego łebka było do przeżycia, ale ponoć gdzieś bokiem wioski można wejść do niej za darmo.
Rijad Alma bardzo nam się podobało, mimo tego, że pogoda zupełnie nam nie sprzyjała - było tak gorąco, parno i duszno, że nawet lody nie przyniosły ochłody. Taka pogoda zmierza do jednego - w ostatnim momencie schroniliśmy się w aucie przed totalnym urwaniem chmury. Rozważaliśmy przeczekanie burzy na parkingu, ale ostatecznie ruszyliśmy w dalszą drogę. Deszcz był tak intensywny, że woda bardzo słabo spływała z szosy i w rezultacie auta w niej brodziły. Dopóki jechaliśmy doliną, to jakoś bardzo to nie przeszkadzało, ale kiedy zobaczyliśmy górską drogę przed sobą, to mi przynajmniej mina mocno zrzedła. Nie ukrywam, że nienawidzę górskich dróg, nawet i bez deszczu. Wydawało się jednak, że deszcz nieco przechodzi, więc zdecydowaliśmy się dalej jechać.
A droga jest spektakularna - to jedna z 5 najsłynniejszych dróg w Arabii Saudyjskiej. Jest niesamowicie kręta i stroma - nic dziwnego, bo wjeżdża na prawie 3000 m.n.p.m! Zobaczcie zresztą sami jak to wygląda
tutaj i
tu.
W momencie gdy minęliśmy znak
’no trucks allowed after this point’ wróciło urwanie chmury w jeszcze gorszym wydaniu. Zrobiło się hardkorowo - lało, serpentyny były ostre i mega strome (na niektóre bez rozpędu nie było opcji wjechać), woda spływała wartkim strumieniem, droga wąska, a część aut jechała bez świateł. No i tradycyjnie, często nie trzymały się swojego pasa. Brak miejsca, żeby się zatrzymać czy minąć. Im wjeżdżaliśmy wyżej, tym robiło się gorzej - doszła mgła jak mleko, taka, że nie było widać nawet gdzie jest pobocze. Na koniec jeszcze zaczął padać grad, a mi było już niedobrze ze strachu!
Na szczęście został nam już mały kawałek do przejechania - droga na szczycie była główniejsza, dobrze oświetlona i bez serpentyn. Mgła ustąpiła, deszcz zmienił się w mżawkę, a my odetchnęliśmy z ulgą. Rafał mówi, że to była jedna z 3 najgorszych jazd jego życia, chociaż bardziej niż samej drogi, bał się, że ja zacznę rodzić ze stresu :)
*
Naszym kolejnym celem była góra
Jebel as-Sawda (pomiary są niepewne, ale najprawdopodobniej ma ok. 2999 m.), do niedawna uznawana za najwyższą górę Arabii. I chociaż od pewnego czasu nie dzierży już tego tytułu, to i tak niezmiennie jest bardzo popularnym celem wycieczek Saudyjczyków. Tak rzadka w tym kraju zieleń, chłodniejszy klimat, infrastruktura turystyczna i bliskość dużego miasta Abha to przepis na tę popularność.
Wejście na szczyt nie nastręcza normalnie specjalnych trudności - jest tu droga asfaltowa prawie pod sam czubek oraz kolejka linowa. Podczas naszego pobytu jednak wszystko było z niewiadomych dla nas przyczyn zamknięte. Niezawodny Genekteam podał nam jednak współrzędne punktu, z którego można próbować ataku szczytowego na rympał. Zostawiam je tu dla innych zainteresowanych:
18.264249, 42.370963.
Startuje się spod jakichś zabudowań, gdzie można wygodnie zaparkować, a trasa prowadzi dość łagodnie pod górę, przez błotniste pola i zarośla jałowców. Było na tyle prosto, że i z wielkim brzuchem byłam w stanie tam spokojnie wejść (wchodziliśmy z Rafałem na zmianę - nasze dzieci odmówiły udziału w tej eskapadzie). Okolice szczytu i stojącej przy nim wieży radiowej otoczone są ogrodzeniem, na tyle jednak dziurawym, że łatwo przez nie przejść. Zaliczone!
A dzień pełen wrażeń zakończyliśmy w Abha, stolicy regionu Asir, jedząc wytęsknione truskawki :)