Jeśli szukać gdzieś początków hiszpańskiego Meksyku, to na pewno trzeba dotrzeć tu.
W Wielki Piątek, 21. kwietnia 1519 roku Hernán Cortés przybił do meksykańskiego brzegu i założył tymczasowy obóz w miejscu dzisiejszego miasta
Veracruz. Była to pierwsza hiszpańska osada na terenie Meksyku. Osada ta potrzebowała dobrych 80 lat, żeby przekształcić się w miasto. Dla porównania, zniszczenie imperium Azteków zajęło Cortezowi 2 lata.
Przez kolejne 400 lat Veracruz było najważniejszym portem i meksykańskim oknem na świat - przede wszystkim to tu wszelkie światowe nowinki przybijały na brzeg (dla równowagi - tutaj też meksykańskie srebro opuszczało rodzinną ziemię). I jak to w porcie bywało, atmosfera była i podejrzana i kosmopolityczna.
Bywało też niebezpiecznie. To tu często ataku dokonywały floty wrogich państw, a latami miasto dręczyli piraci. Aby choć trochę uchronić się przed ich atakami, na położonej blisko lądu wysepce zbudowano potężny fort
San Juan de Ulua. A gdy nie musiał już pełnić funkcji obronnej, zamieniono go w więzienie, podobno o szczególnie nieludzkich warunkach. Z czasem też dobudowano drogę łączącą wyspę, na której fort się znajduje, ze stałym lądem. Dziś fort jest atrakcją turystyczną.
Do niedawna w Veracruz czuć było trochę tę podejrzaną atmosferę - miasto uchodziło za niezbyt bezpieczne miejsce. Uważać trzeba było i na uliczne strzelaniny i na podejrzane taksówki. Szczęśliwie wygląda na to, że miasto zaczyna sobie z tym radzić. Byłam pod wrażeniem tego, że wymieniono tu wszystkich policjantów, tak aby ukrócić korupcję. Faktycznie, przez cały czas pobytu w Veracruz czuliśmy się bardzo bezpiecznie (z drugiej strony też nie wychodziliśmy z domu wieczorami i poruszaliśmy się po centrum).
Jednym z naszych ulubionych miejsc w mieście była długa, ciągnąca się kilometrami promenada, pełna kawiarni, restauracji i wypoczywających na niewielkich plażach mieszkańców. Najsłynniejsza z pobliskich plaż jest w
Boca del Río na południu od centrum.
Idąc stamtąd promenadą do centrum dochodzi się do największego w Ameryce Łacińskiej
Akwarium. W weekendy są tam tłumy rodzin z dziećmi, co nie dziwi ze względu na ciekawą ekspozycję - podziwiać można żywe papugi ary, żółwie, mnóstwo ryb w ładnie zaaranżowanych akwariach, rekiny, manaty oraz małe pingwiny. Nie ukrywam, że sama mam mieszane uczucia co do takich miejsc. O ile same akwaria można jeszcze obronić, to mam wątpliwości co do etyczności organizowania np. pokazów sztuczek delfinów (tak więc . my część z delfinami ominęliśmy, zadowalając się sami akwariami).
Samo zabytkowe centrum jest małe i urocze, pełne białych budynków i dość niewielkie. Zocalo jest bardzo eleganckie, nieco mniej zacienione drzewami niż główne place innych meksykańskich miast. Z jednej strony otacza je
katedra, z drugiej strony
Ratusz, a z reszty kamieniczki z kawiarniami pod arkadami. Tuż za Zocalo zaczyna się
Malecón, nadbrzeżny bulwar. To tu marynarze wyruszający w długie rejsy żegnali się z Meksykiem i swoimi bliskimi. Podobno obowiązkowym i ulubionym rytuałem przed opuszczeniem Veracruz była wizyta w
Gran Café de la Parroquia. Ta kawiarnia, a przede wszystkim podawana tam kawa
Lechero to symbol całego miasta. Po jednej wizycie w tym miejscu, zrozumieliśmy dlaczego (nagraliśmy nawet dla Was filmik z rytualnego nalewania tej kawy :))! Jeśli wrócimy do Veracruz, to właśnie na kawę!
Przydatne adresy* Gran Café de la Parroquia, Av. Valentín Gómez Farias 34, Faros (ma kilka filii) - kawiarnia instytucja. Koniecznie zamówcie Lechero!
* Los Giros, 547, Bv. Adolfo Ruíz Cortines, Costa Verde (też ma kilka filii) - wspaniałe taco al pastor i burrito!