Po 3 i półgodzinnej przeprawie na południe przez góry znaleźliśmy się w innym świecie.
Oczekiwania mieliśmy spore - od początku wyjazdu wszyscy powtarzali nam, że
Oaxaca (wym.
Łahaka) to najładniejsze i najprzyjaźniejsze miasto Meksyku. Z najlepszą kuchnią, czekoladą i kawą. Przyznacie, trudno o równie wysoko zawieszoną poprzeczkę.
I faktycznie, od razu rzucił nam się w oczy inny niż dotychczas klimat miasta. Zabudowania są znacznie niższe, zwykle parterowe lub jednopiętrowe, i niesamowicie kolorowe, a do tego zewsząd pachnie świeżo parzoną kawą. Co tu dużo mówić, Oaxaca od razu przypadła nam do gustu.
I dalej, jak to w bajkach bywa, było tak, jak przepowiedzieli nam wszyscy nasi meksykańscy doradcy. W Oaxace było nam dobrze, a codziennie zachwycaliśmy się czymś nowym.
W poniedziałek:
zachwycaliśmy się oaxacańską kuchnią.
Oaxaca kusi wieloma pysznościami (o których jeszcze napiszę), ale jeśli mielibyście spróbować tylko jednego lokalnego specjału, to musi to być
mole negro. Ciemny sos na bazie kakao i papryczki chili podaje się zwykle z dobrze przyrządzonym mięsem i ryżem albo tortillą. Spróbujcie ze stekiem!
W Oaxace warto też przejść się na lokalny targ i poza kupnem wielkich ilości awokado (nigdzie i nigdy nie jadłam tak dobrego awokado jak w Meksyku), usiąść w jednej z targowych mikroknajpek i zjeść np. doskonale przyrządzoną rybę (bliskość Pacyfiku zapewnia świeże dostawy morskich skarbów do miasta). Albo u ulicznej sprzedawczyni kupić
tlayudę, czyli przypieczony placek kukurydziany z pastą fasolową, mięsem i warzywami.
O tutejszej dobrej kawie nawet nie wspomnę (a niestety z naszych dotychczasowych doświadczeń wynika, że nie jest to wcale aż tak oczywista w Meksyku sprawa). Po pierwszym dniu Oaxaca kupiła nas do reszty.
We wtorek:
podbiła nas oaxacańska starówka. Szerokie, brukowane ulice z intensywnie kolorowymi kamieniczkami, zacienione Zocalo z kolonialnymi podcieniami i masą straganików, oferujących soki owocowe, sklepiki z wywieszonymi ręcznie tkanymi, wzorzystymi dywanami, bary z wytwarzanym tutaj, ponoć najlepszym w kraju,
Mezcalem. Wszystko zadbane, estetyczne, jednocześnie pełne lokalnego życia, co tworzy niepowtarzalny klimat.
W czwartek:
podziwialiśmy oaxacańskie świątynie i muzea.
Katedra Wniebowstąpienia NMP znajduje się przy Zocalo, a jej charakterystyczna fasada wykonana jest z zielonego kamienia wulkanicznego, bardzo popularnego budulca w regionie.
Ale to
kościół i klasztor św. Dominika robi tutaj największe wrażenie. Renesansowa, skromna fasada kontrastuje z niesamowicie zdobionym barokowym wnętrzem. A w dawnych klasztornych zabudowaniach mieści się najlepsze muzeum miasta,
Centrum Kultur. Warto je odwiedzić nie tylko ze względu na piękne wnętrza, labirynt surowych korytarzy, bibliotekę, krużganki czy widok na kaktusowy, zielony
Ogród Etnobotaniczny - to ekspozycja przedstawiająca najpiękniejsze tutejsze dzieła sztuki od czasów prekolumbijskich po rozkwit kolonizacji jest największym walorem tego miejsca. Szkoda tylko, że główny skarb, niesamowita czaszka wykonana z turkusu akurat była przeniesiona do muzeum w stolicy.
A w środę i w piątek:
poznawaliśmy okolice Oaxaci, słynne
Doliny Centralne (hiszp. Valles Centrales), kolebkę Zapoteków, pierwszej zaawansowanej cywilizacji Mezoameryki.
Ale to już materiał na kolejne wpisy :)
Przydatne adresy* Cafe Brujula, calle Macedonio Alcalá 104: najlepsza, naszym zdaniem, kawa w mieście, przyjemny dziedziniec.
* La Olla, calle Reforma 402: przyjemna kolorowa knajpka, kilka pięter, taras na dachu i świetne jedzenie.