17 lat temu zakochałam się w mieście.
Był początek grudnia, a ja byłam na szkolnej wycieczce po północnych Włoszech. Było już chłodno, ale jeszcze przyjemnie, wąskie ulice miasta były prawie puste, a nie aż tak, żeby nie czuć było życia i temperamentu, który rozpiera to miasto. Z zachwytem, grupkami uczniów, włóczyliśmy się po Sienie i nie chcieliśmy jej opuszczać.
Dlatego też trochę bałam się wracać do niej po latach, w środku sezonu. Czasem jest tak, że wspomnienia lepiej zostawić wspomnieniom. Bałam się, że już nie zachwyci mnie wspaniała fasada
Duomo i jej prążkowana dzwonnica, że ruch na
Il Campo przytłoczy, a antyczny układ uliczek będzie tylko sprzyjał korkom turystów.
Na szczęście nic podobnego się nie stało.
Siena zachwyciła mnie raz jeszcze. Wieczorem większość turystów już ją opuściła, a za to zachodzące słońce pięknie oświetlało mury gotyckich kamienic. Poza okolicami Duomo i Il Campo było już pusto.
Całe miasto za to czekało na
Palio, słynne, odbywające się dwa razy do roku, latem, na ulicach miasta wyścigi konne. Najbliższe było już za parę dni - w połowie sierpnia. Chłopcy grali na bębnach i ćwiczyli taniec z flagami, na Il Campo trybuny były już przygotowane. W mieście czuć już było ekscytację nadchodzącymi konkursami i oczekiwanie na tę najważniejszą minutę życia miasta. Tak krótko trwa bowiem kulminacyjny moment Palio, gdy reprezentanci 17-stu sieneńskich
contrade (dzielnic) z niesamowitą szybkością i gwałtownością, jadąc na oklep, pokonują tory na środku Il Campo (gwoli ścisłości - do samego kulminacyjnego wyścigu dopuszczonych jest 10-ciu uczestników). Nagrodą jest jedwabny sztandar (palio). Dla każdej z dzielnic udział w Palio to niezwykle ważna sprawa - każda z nich ma swoją flagę, swoje muzeum Palio, a nawet kościół poświęcony temu wydarzeniu!
A my? My siedzieliśmy w okolicach Bazyliki św. Dominika wcinając pizzę i lody i gapiliśmy się na cudną panoramę mojego ulubionego włoskiego miasta.
Powroty bywają dobre!