Drugi raz złamaliśmy zasadę: w takie miejsca nie jeździ się w środku dnia w sezonie turystycznym.
I drugi raz tego pożałowaliśmy.
Punktem głównym dzisiejszego dnia miało być
Cinque Terre, przecudnej urody pięć kolorowych wioseczek położonych nad morzem. Riomaggiore, Manarola, Corniglia, Vernazza i Monterosso nie dość, że wyglądają jak z bajki, to jeszcze szczycą się długą historią. Najstarsza z nich, Monterosso, została założona już w VII wieku! Średniowieczni mieszkańcy tych wiosek chronili się przed atakami barbarzyńców, uprawiali winorośl na skałach (Corniglia słynęła z doskonałego wina) i żyli niemal odcięci od świata. Położenie wśród nadmorskich skał spowodowało, że dotrzeć się do nich dało jedynie łódką, lub wąskim, niewygodnym szlakiem po skałach. Dopiero wybudowana w XIX wieku kolej zmieniła ten stan rzeczy i odkryła Cinque Terre dla świata. A świat w tym miejscu się zakochał i nieustannie od lat je odwiedza.
Wioski odwiedzić można na minimum cztery sposoby:
1.
Autem - bardzo niepolecany, ze względu na znaczne ograniczenia w możliwościach parkowania, mało wygodny dojazd i same miasteczka zamknięte dla ruchu samochodowego.
2.
Łódką - często wybierany sposób, bo pozwala wioski zobaczyć z najładniejszej perspektywy. Niestety trudniej w ten sposób odwiedzić Corniglię, która jako jedyna z miejscowości Cinque Terre nie jest położona bezpośrednio nad wodą, a wysoko na skałach.
3.
Pociągiem - najwygodniejszy sposób. Pociągi kursują co pół godziny między miejscowościami zatrzymując się na stacjach wygodnie położonych w pobliżu ich centr.
4.
Pieszo - chyba najciekawszy sposób, bo pozwala w pełni nacieszyć się atmosferą tego jednego z najpiękniejszych Parków Narodowych Włoch. Wytyczone szlaki prowadzą od miejscowości do miejscowości i pozwalają zobaczyć i urocze, kolorowe starówki wioseczek jak i okoliczne góry, winnice i sady cytrusowe.
Chociaż serce rwało się nam najbardziej do ostatniego sposobu, niestety ze względu na Różę musieliśmy z niego zrezygnować. Trasa absolutnie nie nadaje się na jazdę wózkiem, a nasze dziecko nie przepada za zbyt długim przebywaniem w chuście, zwłaszcza w upalne dni jak tamten. No nic, wrócimy tam, gdy Mała będzie w stanie przejść tę trasę na własnych nóżkach!
Kupiliśmy więc bilet na pociąg.
Przygodę z Cinque Terre najwygodniej było nam zacząć z
La Spezii, największego miasta w okolicy. Nieco przemysłowo-portowa La Spezia, mimo tego, że jest nieco obskurna całkiem przypadła nam do gustu. Centrum jest przyjemne, ale wobec konkurencji w postaci pobliskiego Cinque Terre, turyści zwykle to miasto omijają. Z wyjątkiem stacji kolejowej, na której tłok był wręcz niepospolity. Nie powinniśmy się temu dziwić - sierpień to przecież środek sezonu wakacyjnego prawie wszędzie na świecie, a do tego we Włoszech dwa pierwsze tygodnie tego miesiąca są w wielu miejscach pracy po prostu wolne (z tego co zrozumiałam, jest to coś na kształt naszego długiego weekendu - nagrodzenie dni wolnych w tym czasie sprawia, że prawie wszyscy biorą wtedy urlop). Faktycznie, mnóstwo napotkanych turystów to byli Włosi.
Wobec ilości ludzi zmierzających do Cinque Terre, postanowiliśmy zacząć od
Cornigli, podobno najmniej turystycznej z pięciu wiosek. Naczytaliśmy się o 'mgłach Cornigli', położonej wysoko, na skałach, o tym, że niewielu turystów tam trafia, bo miasteczko nie ma naturalnej wodnej przystani i różni się klimatem od reszty z pięciu ziem. I o tym, że za to doskonale stamtąd widać resztę kolorowych wiosek.
Nie będzie chyba niespodzianką, że wraz z nami, w Cornigli wysiadła jakaś jedna piąta super zatłoczonego pociągu. Podczas gdy wszyscy ruszyli do centrum wioski długimi schodami albo weszli to jeszcze bardziej zatłoczonego autobusu, nam z wózkiem pozostało nadłożyć nieco drogi i przejść się trasą autobusową.
Na górze, w wąskich uliczkach miasteczka czekały na nas tłumy. Miejscami się nieco rozładowywały w licznych knajpkach i sklepikach, ale miejscami szliśmy w upale w ludzkim korku. Minęliśmy tak główny plac miasta
Largo Terraggio z pomnikiem ku czci poległych w II WŚ i kościołem Santa Caterina i doszliśmy do położonego na końcu wioski tarasu widokowego na zatokę i pobliskie Vernazzę i Manarolę.
Widoki na tę cudną krainę niestety nie przekonały reszty mojej ekipy, która po prostu się zbuntowała - i ojcu i córce było gorąco, tłoczno i nudno. Z perspektywą, że w pozostałych czterech miejscowościach nie będzie lepiej, niestety zarządziliśmy odwrót i ruszyliśmy na
farinatę (charakterystyczny dla Ligurii placek z mąki z ciecierzycy) i
foccacię do La Spezii.
No nic, wierzę, że skleimy nasze złamane serca powrotem na trek po tutejszym parku narodowym w jakiejś mniej turystycznej porze.