Było zimno.
Było naprawdę koszmarnie zimno, a my kompletnie nie byliśmy przygotowani na takie temperatury (jakoś naiwnie wierzyliśmy, że na południu Europy będzie zimą cieplej niż w Polsce).
Dopiero parę dni później elegancki mieszkaniec stolicy powiedział nam, że odkąd żyje nie pamięta takich mrozów w Albanii. I że jest przekonany, że to pierwszy raz za jego życia jak temperatura w Tiranie spadła poniżej zera.
Do tego był wieczór, a my tułaliśmy się po
Durrës w poszukiwaniu noclegu. Już pierwszego wieczoru doświadczyliśmy problemu, o którym pisałam poprzednio - rozwój infrastruktury turystycznej w Albanii nie nadąża(ł?) za wzrostem zainteresowania tym krajem. Większość hoteli pamięta aż za dobrze poprzednią epokę, a za nocleg każe sobie naprawdę słono zapłacić.
Wreszcie jakaś dobra dusza szepnęła nam
'Szukajcie Durres Hostel przy głównej ulicy' i to był strzał w dziesiątkę. Hostel, najwyraźniej niedawno otwarty, wyglądał jak z najlepszego snu backpackera - położony w ścisłym centrum, w nowo odremontowanym budynku, z przyjemną strefą wspólną, niedrogimi, czystymi dormitoriami, pomocną obsługą i skromnym śniadaniem w cenie. Polecam.
Jedyne co, to było w nim przenikliwie zimno. Na samym środku głównego pomieszczenia stała koza, ale ten mały, rozgrzany do czerwoności piecyk nie był przecież w stanie ogrzać całości budynku. Litościwy recepcjonista wstawił nam do pokoju małą farelkę i dodał sporą ilość koców, była więc szansa na to, że noc jednak uda się spędzić w cieple.
Zimno towarzyszyło nam zresztą przez całą późniejszą podróż. Ciepła Albania i Kosowo kompletnie nie były przygotowane na zimowe temperatury. W większości domów i budynków po prostu nie ma systemu ogrzewania, bo zwykle po prostu nie jest potrzebny. A jeśli jest, to mało wydajny. Szybko przyzwyczailiśmy się do widoku mnóstwa żeliwnych piecyków wystawionych na sprzedaż przed prawie każdym sklepem. Zdaje się, że w tym sezonie był to najbardziej chodliwy towar w tych dwóch krajach. Całe życie towarzyskie Albańczyków i Kosowarów zdawało się koncentrować wśród piecyków, kóz, farelek i jakichkolwiek źródeł ciepła.
*
Pokrzepieni znalezionym noclegiem, ruszyliśmy poznać zimne Durrës.
To drugie co do wielkości miasto Albanii, mimo iż szczyci się starożytnym grecko-rzymskim rodowodem i jest jednym z najstarszych miast kraju, jest w stanie udowodnić to z trudnością. Główna ulica to dość chaotyczna zabudowa z toną mini sklepików, szyldów i krzykliwych światełek, a nad głównym, przebudowywanym wtedy placem miasta góruje
Wielki Meczet, mający ledwo 20 lat (wybudowano go w 1994 roku, w miejscu poprzedniego głównego meczetu miasta, który poległ w 1967 r. w ramach walki dyktatora Hodży z jakąkolwiek religią w kraju).
Dopiero szukając dokładniej dostrzec można kilka śladów dawniejszej historii rzymskiego Dyrrachium. Przy głównej ulicy Aleksandra Goga znajdują się niestety mocno zaniedbane
ruiny rzymskich term z II w. Mimo, że zostały odkryte całkiem niedawno (w 1962 r.) nie doczekały się porządnej restauracji i zagospodarowania. Tuż obok nich są też pozostałości
rzymskiego forum z V w. Nie muszę chyba dodać, że jego stan nie odbiega od stanu nieszczęsnych term.
Co jest bardzo smutne - ciasna zabudowa dookoła, niemal wchodząca na te oba zabytki nie pozostawia złudzeń co do tego, że masa starożytnych zabytków po prostu przepadła na zawsze podczas szału budowy i przebudowy miasta. Niestety przez lata nikt nie dbał tutaj o takie rzeczy.
Nie dziwi więc historia odkrycia najsłynniejszego chyba zabytku Durrës.
W połowie lat '60 jeden z mieszkańców miasta budował studnię na swojej działce. Zaczął kopać dziurę w ziemi, gdy teren dookoła zaczął się stopniowo zapadać. Najpierw pod ziemią zniknęło drzewo figowe, a potem pobliskie zabudowania. W ten właśnie sposób odkryto
rzymski amfiteatr z II wieku, drugi największy amfiteatr na Bałkanach! Podobno na swoich trybunach, znajdujących się na lekkim wzniesieniu, mógł pomieścić nawet 15-20 tysięcy osób. Po okresie krwawych widowisk na jego arenie, obiekt przejęli chrześcijanie budując w jego podziemiach kaplicę z freskami, a scenę zamieniając w cmentarz. Amfiteatr funkcjonował chwilę w takiej formie, aby zostać zasypanym w czasach osmańskich, popadając w zapomnienie.
Dziś niestety odkopano tylko część amfiteatru, ale już ten fragment pokazuje jak wielki i piękny musiał być to budynek. I zdaje się, że wracają dla niego lepsze czasy - niedawno czytałam, że władzom miasta udało się wreszcie usunąć budynki, które zostały nielegalnie postawione na jego terenie. Kto wie, może jeszcze amfiteatr w Durrës doczeka się godnej oprawy?
Jak każde liczące się rzymskie miasto, Dyrrachium było otoczone potężnymi
murami obronnymi, których pozostałości przetrwały do dziś, a nawet kilka lat temu zostały gruntownie odrestaurowane. Wzrok przyciąga także
wieża wenecka z XV w. znajdująca się na końcu ciągu murów, w pobliżu portu.
Jakież to kiedyś musiało być potężne i piękne miasto!
Na początku XX w. Durrës przeżywało ponowną chwilę chwały stając się na kilka lat stolicą nowo powstałej, odrodzonej Albanii. I mimo, że w roku 1920 stolicę przeniesiono do Tirany, to właśnie Durrës w dalszym ciągu było największym i najbardziej rozwiniętym miastem kraju. Zwłaszcza lata panowania króla Zoga I (lata '30 XX w.) były czasem rozkwitu miasta, a pewnym tego symbolem jest nadmorski
pałac królewski wybudowany w stylu art déco właśnie przez Zoga. Ogromna szkoda, że jest on niedostępny do zwiedzania!
Zwiedzić za to można (o czym wtedy jeszcze niestety nie wiedzieliśmy)
bulwar Epidamni (nazwany od starożytnej, greckiej nazwy miasta
Epidamnos), który cały ozdobiony jest muralami i grafitti powstałymi podczas odbywającego się w Durrës w 2014 roku biennale Durrës Art.
I niech ten współczesny akcent będzie dobrą kropką nad i zwiedzania Durrës, miasta balansującego między starym i nowym. A my ruszamy dalej!
Informator* 1 PLN to ok. 30 ALL
Ceny* nocleg ze śniadaniem w hostelu Durres: 11 euro
* bus z Ulcinja do Durrës: 8 euro
* 3 kawałki baklawy: 280 ALL
* herbata: 70 ALL
* albańskie wino: 270 ALL