Możecie się śmiać, ale mam teorię (i głęboko w nią wierzę), że kraje, których nazwa zaczyna się na literę
'A', to kraje najbardziej gościnnych ludzi!
Oczywiście pewnie znajdą się jakieś wyjątki, ale do tej pory Armenia, Azerbejdżan czy Algieria wręcz oczarowały nas swoją gościnnością. Gdy więc ponad dwa lata temu (nie wierzę, że to już tyle czasu!) zastanawialiśmy się gdzie spędzić Sylwestra, bardzo szybko uzgodniliśmy, że jedziemy sprawdzić moją teorię. Wybór padł na Albanię, która sama siebie nazywa
Krainą Górskich Orłów. Co tu dużo mówić, po powrocie mieliśmy kolejny dowód, że tak właśnie z gościnnością w krajach na
'A' jest!
Zanim przejdę do samej relacji, tytułem wstępu i nadania opowieści odpowiedniego kontekstu, muszę dodać kilka informacji i naszych obserwacji.
PlanTrasę z Krakowa do Podgoricy pokonaliśmy autem, z krótkim przystankiem na nocleg w serbskim Nowym Sadzie. Na górskich drogach zachodnio-południowej Serbii próbowaliśmy uciec przed śnieżycą, która akurat tamtego dnia postanowiła nawiedzić ten kraj, aby wreszcie mocno zmęczeni zatrzymać się na kolejny nocleg już w Podgoricy.
Tam też zostawiliśmy nasze auto i ruszyliśmy w prawdziwą, busikowo-autostopową drogę. I tak oto, rzeźkim, grudniowym porankiem znaleźliśmy się w albańskiej Szkodrze.
Więcej planów nie mieliśmy, chcieliśmy zobaczyć, gdzie nas poniosą albańskie drogi i autostop.
Albańska turystykaAlbania jeszcze do niedawna była niemal zapomnianą, białą kartą na turystycznej mapie Europy. Lata surowej izolacji pod wodzą Envera Hodży zrobiły w tej kwestii swoje, dziwny, niepodobny do żadnego innego język i specyficzna kultura, a i późniejszy czas po obaleniu komunizmu, a zwłaszcza po załamaniu gospodarki w 1997 roku (kiedy to doszło do wysypania się licznych piramid finansowych, kradzieży broni na masową skalę, koszmarnego bezrobocia i rozrostu korupcji) też nie pomógł.
Dopiero od niedawna Albania staje na nogi i szeroko otwiera swoje podwoje na turystów. Którzy zresztą z tego skwapliwie korzystają - od kilku lat obserwuje się wysoki wzrost ilości turystów (w 2015 było to o 25%), w tym bardzo wielu przyjeżdża z Polski.
W momencie kiedy my tam byliśmy, równolegle na albańskiej plaży odbywał się wielki, sylwestrowy zlot polskich autostopowiczów.
Za tym wzrostem zainteresowania turystów i backpackerów, ledwo nadąża powoli się tworząca infrastruktura turystyczna. Większość hoteli ma standard i ceny z poprzedniej epoki, w kilku jedynie miastach natrafiliśmy na typowe, tanie backpackerskie hostele. Ale jestem przekonana, że w ciągu ostatnich dwóch lat wiele się w tej kwestii zmieniło.
Jak chodzi o komunikację, to z tego czego doświadczyliśmy, całkiem dobrze rozwinięta w Albanii jest sieć busików. Oczywiście działają one w bardzo typowy dla tej części świata sposób - nie mają rozkładu jazdy, odjeżdżają, gdy się wypełnią (albo jest szansa, że nastąpi to przy okazji najbliższych kilku przystanków) i chętnie zatrzymają się tam, gdzie wysiadającemu będzie najwygodniej. Do tego ich ceny nie należą do wygórowanych.
Równie dobrze w naszej ocenie działał w Albanii autostop. Nigdy nie musieliśmy długo czekać na okazję, a w trakcie jazdy byliśmy traktowani jak prawdziwi goście - częstowani przekąskami albo zapraszani na kawę. Napotkani przez nas ludzie w ogóle byli uroczy - często zatrzymywali się nawet gdy nie mogli nas ze sobą zabrać po prostu po to, aby nas pozdrowić i życzyć dobrego Nowego Roku. Chyba nigdy nie dostałam aż tylu życzeń. Trudno było nam nie uwierzyć, że nadchodzący rok będzie naprawdę dobry!
Mimo, że obowiązującą walutą w Albanii jest lek, powszechnie można było płacić w euro. Czasem miałam wrażenie, że jest to nawet bardziej pożądane :)
Z kolei z władaniem językami obcymi bywa różnie, chociaż przyznam, że zwłaszcza młodzi ludzie często znali chociaż kilka słów po angielsku. Co ciekawe wiele osób zna włoski, raz prawdopodobnie ze względu na włoską okupację, bliskie sąsiedztwo i masową emigrację do tego kraju. A dwa, podobno Albańczycy uczą się włoskiego z bardzo popularnej w ich kraju włoskiej telewizji (kiedyś była dostępna tylko jedna albańska stacja telewizyjna, prezentująca jedynie wiadomości, stąd zainteresowanie innymi, bardziej rozrywkowymi kanałami).
Atmosfera AlbaniiPierwsze słowo po albańsku, którego się nauczyłam to było
lavazh oznaczające myjnię samochodową (albo po prostu pranie). Nie jest to przypadkowe, ponieważ myjnie samochodowe są w tym kraju co krok! W ogóle mieliśmy wrażenie, że Albańczycy mają fioła na punkcie swoich pojazdów, pieczołowicie je pucując i liftingując (zwłaszcza, że podobno 80% z nich jeździ dość wiekowymi mercedesami).
Powszechna jest jazda bez pasów, natomiast podróżujących obowiązują nieco inne zasady - dość szybko zauważyliśmy, że mężczyźni w podróży siadają koło mężczyzn, a kobiety koło kobiet.
Ułańską fantazję Albańczycy pokazują także poza szosą - często rozlegają się tu wystrzały z broni, zwykle po prostu na wiwat! Masa ludzi posiada nielegalną, pochowaną broń (zwłaszcza po masowych kradzieżach broni w 1997 r.) - mówi się o 90% mieszkańców, i mimo, że rząd stara się to kontrolować wprowadzając bardzo ostre prawo przeciwko posiadaniu broni i materiałom wybuchowym (do 8 lat więzienia!), to nie wygląda na to, żeby te zabiegi przyniosły specjalne efekty.
Inne, kompletnie nierespektowane prawo, to zakaz palenia w miejscach publicznych (przykładowo właściciel baru, w którym zakaz jest złamany będzie ukarany grzywną w wysokości 3000€, a osoba paląca 300€). Absolutnie nikt tego nie przestrzega ani nie egzekwuje.
W barach także chętnie oglądana jest telewizja. Co ciekawe, często wyświetlane były tam prognozy pogody i... wiadomości z pobliskiego Kosowa. Kosowo to w ogóle osobny temat, dość w Albanii gorący.
Albańczycy przyjęli do siebie mnóstwo uchodźców z Kosowa i jak wiadomo, mocno się angażowali w kosowski konflikt, kompletnie psując sobie układy z wrogo nastawioną Serbią. Szczęśliwie wygląda na to, że stosunki z tym krajem zaczynają się normalizować. Po raz pierwszy po 68 latach, pod koniec 2014 roku albański premier był z wizytą w Serbii.
Chociaż prawda jest taka, że nie tylko o Kosowo Albanii chodzi. W tym niewielkim kraju wciąż żywa jest idea
Wielkiej Albanii jednoczącej w swoim zasięgu wszystkie ziemie, gdzie żyją Albańczycy, stanowiąc dużą mniejszość (gdy w 1912 utworzono niepodległą Albanię, nie włączono do niej wielu terenów, gdzie żyli Albańczycy). Czyli oprócz Kosowa także i południową Czarnogórę czy zachodnią Macedonię. W kraju łatwo wyczuć bardzo mocne nacjonalistyczne nastroje.
Pozostając w tym temacie, ciekawe są też stosunki albańsko-greckie. Także i grecka północ była zamieszkana przez albańską mniejszość. Niestety podczas wojny włosko-greckiej w latach 1940-41 bardzo wielu tamtejszych Albańczyków internowano, wypędzono bądź zabito. Albańczycy uznają te dramatyczne wydarzenia za ludobójstwo.
Co ciekawe, po wojnie emigracja do Grecji była bardzo popularna wśród Albańczyków, których bardzo wielu ubiegało się o greckie paszporty (mówi się zresztą, że całe południe Albanii zna język grecki, również ucząc się go z telewizji). Natomiast wielu z nich teraz wraca do Albanii, twierdząc, że w obecnych czasach trudno się w Grecji żyje!
Na koniec nie mogę nie wspomnieć o bunkrach, których pilnie wypatrywaliśmy. Podobno na rozkaz Hodży, każda z albańskich rodzin miała swój własny bunkier, który miał ją ochronić przed inwazją... Chin. I jak kraj długi i szeroki, upstrzony jest paskudnymi, betonowymi bunkrami, często w fatalnym już dzisiaj stanie. Podobno jest ich aż 800 tysięcy. Taka albańska egzotyka.
*
Takie były więc nasze pierwsze odczucia, spostrzeżenia i opowieści wysłuchane podczas autostopu w Albanii, kraju cudownie nieoczywistym, trochę dzikim i wciąż jeszcze nieodkrytym. Już po pierwszym dniu wiedzieliśmy, że będziemy chcieli tam wrócić.