Kocham wszelkie listy miejsc wartych odwiedzenia, klasyfikacje i serie podróżnicze.
Mam kilka ulubionych stron, gdzie szukam inspiracji przed wyjazdem, mam też trochę swoich list z wymarzonymi miejscami do odwiedzenia. Zbieram wszystko, od najbardziej popularnej chyba na geoblogu listy UNESCO po kilka stworzonych na podstawie szybkich rekomendacji znajomych.
Mogą to być najciekawsze festiwale, mogą być najbardziej odstrzelone muzea, albo lista najlepszych deserów w danym kraju. Zdecydowanie, raz na czas włącza mi się żyłka zaliczacza.
Z pewnością poświęcę kiedyś osobny wpis na geoblogu liście stron, którymi moim zdaniem warto się zainspirować, ale do Mauritiusa wracając, pewnie nie zdziwię Was mówiąc, że miałam kilka miejsc, które koniecznie chciałam zobaczyć. Udało mi się być prawie wszędzie, zaskoczeniem jednak było to, że jak dla mnie niewątpliwym maurytyjskim numerem jeden jest miejsce, które w rankingach 'Top na Mauritiusie' pojawia się rzadko.
Muszę więc nadrobić ten brak - Panie i Panowie, przed Wami
Île aux Aigrettes!
Île aux Aigrettes to miejsce niezwykłe - niewielka wysepka u południowo-wschodniego wybrzeża Mauritiusa, tuż obok Mahébourga, może z 800 m od brzegu. Byłaby pewnie jedną z licznych cudnych wysepek tego kraju, pełną białych plaż, palm i turystów, gdyby nie to, że własnie tych 3 rzeczy na niej nie ma.
Jak to możliwe?
Île aux Aigrettes pozwolono pozostać dzikim miejscem. A właściwie, przywrócono jej dzikość.
Położona nieco na uboczu jakoś szczęśliwie uniknęła całkowitej dewastacji dokonanej przez kolonizatorów, która to mocno dotknęła reszty kraju (wierzy się, że było to ostatnie miejsce występowania ptaka dodo). Chociaż i tak, mimo tego i tutaj wytrzebiono część endemicznych maurytyjskich zwierząt i zrobiono mocny bałagan w pierwotnej florze.
W 1985 roku grupa zapaleńców z
Mauritian Wildlife Foundation wydzierżawiła teren tej wysepki (to jakieś 27 ha), ogłosiła ją rezerwatem naturalnym i zaczęła przywracać jej pierwotny wygląd. W praktyce oznaczało to pieczołowite przechodzenie metr po metrze, usuwanie nasadzonych przez kolonizatorów roślin niewystępujących oryginalnie na Mauritiusie i sadzenie tych pierwotnie na nim obecnych. Mozolna i trudna praca, ale przynosząca niesamowite owoce. Dzisiaj bowiem Île aux Aigrettes to prawdziwy wehikuł czasu - wygląda dokładnie tak jak przed wiekami, gdy na Mauritius przybyli pierwsi ludzie.
Odtworzono tutaj cudowne hebanowce namiętnie wycinane przez Holendrów, odtworzono krytycznie zagrożoną wyginięciem populację synogarlic rdzawosternych, wikłaczy maurytyjskich i najrzadszych ze wszystkich szklarników maurytyjskich, a z sąsiednich wysp sprowadzono olbrzymie żółwie aldabra, kuzynów tych wytępionych przez osadników. Wyproszono z wyspy zagrażające jej pierwotnym mieszkańcom małpy czy szczury (oryginalnie na Mauritiusie jedynymi ssakami były nietoperze, a licznie mieszkające tu ptactwo nie musiało się bać drapieżników).
Jedynie gatunków, które wyginęły na dobre (dodo, gigantyczne żółwie czy maurytyjskie sówki) nie udało się uratować. Zamiast tego, każdy z tych gatunków upamiętniono statuą z brązu w naturalnym rozmiarze.
Na Île aux Aigrettes nie można wejść na własną rękę. Opiekująca się wyspą Mauritian Wildlife Foundation limituje liczbę odwiedzających osób - wycieczkę trzeba wcześniej zarezerwować, a wyspę zwiedza się w małych grupach pod okiem przewodnika. Aby ograniczyć wpływ ludzi do minimum, na Île aux Aigrettes nie wolno używać nawet repelentów (o taką ochronę trzeba zadbać wcześniej), nie mówiąc już oczywiście o śmieciach, które koniecznie trzeba zabrać ze sobą z powrotem.
Mimo, że normalnie nie przepadam za zorganizowanymi wycieczkami, tutaj jest to sama przyjemność. Po wyspie oprowadzają pracownicy i wolontariusze fundacji, doskonale znający sekrety codziennej pracy na wyspie. Wspaniale poinformowani opowiadają o delikatnym procesie hodowania sadzonek endemicznych gatunków, opiece nad małymi żółwikami, pokazują gdzie jest szansa wypatrzeć niektóre z super rzadko występujących ptaków (nam się udało zobaczyć całą 'wielką trójkę'!) i z zacięciem pasjonatów opowiadają o historii przywracania wyspie jej pierwotnego wyglądu.
Nie ma gwarancji, że uda się spotkać występujące tutaj żółwie olbrzymie, kolorowe gekony czy dostrzec w gałęziach piękne ptaki. W końcu to dzika wyspa i dzika przyroda, która sama wybiera czy zechce się pokazać czy nie.
I tak powinno zostać.
*
Co tu dużo mówiąc, wizytą na Île aux Aigrettes byłam zachwycona. To był super ciekawy, półtoragodzinny marsz w przeszłość Mauritiusa, odbywający się w przepięknych okolicznościach. Na wyspie jednak nie można zostać zbyt długo (chyba, że ktoś zechce zostać tam wolontariuszem).
Ci, którzy chcieliby przedłużyć swoją wizytę na południowo-wschodnim krańcu wyspy często decydują się na odwiedziny w
Mahébourgu. To główne miasto tej części kraju, choć w poniedziałkowe popołudnie było senne, prowincjonalne i ciche. Chociaż właśnie poniedziałek jest ponoć najlepszym dniem na odwiedziny tutaj, odbywa się wtedy słynny
poniedziałkowy targ. Inne atrakcje tego miasta to pustawy
waterfront, kasyno,
Muzeum Historii Naturalnej w pięknym kolonialnym budynku, oraz niezwykle kolorowy pomnik poświęcony tym, którzy zginęli na morzu.
Przede wszystkim jednak dla wielu odwiedzających Mahébourg ma tę zaletę, że położony jest blisko lotniska. Jak się więc domyślacie, był to ostatni punkt naszej maurytyjskiej wyprawy.
Informator* 1 PLN to ok. 9 MUR (rupii maurytyjskich)
* Opłata za wizytę na Île aux Aigrettes w całości jest przeznaczona na utrzymanie rezerwatu i pracę wolontariuszy fundacji.
Cena* wizyta na Île aux Aigrettes: 800 MUR