Lubię i nie lubię stolic.
Z jednej strony mówi się, że taki Paryż to nie Francja i że będąc w stolicy nie da się poznać danego kraju. Że prowincja żyje na zupełnie innym poziomie i zmaga się z problemami. I że stołeczny obraz może zniekształcać spojrzenie na całą resztę kraju. Potwierdzi to chyba każdy kto był w postsowieckim Kiszyniowie, a potem zachwycał się malowanymi studniami mołdawskiej wsi, ten kto był w najbrzydszej stolicy Europy, Prisztinie, a potem zwiedzał cudne średniowieczne klasztory poserbskiego Kosowa, albo ten kto w podróży po Etiopii przyjechał do Addis.
Trudno oceniać kraj po jego stolicy.
Z drugiej strony, gdzie indziej jak nie w stolicy zobaczyć można całą mieszankę aspiracji, dążeń i marzeń, którymi żyje cały kraj. Gdzie lepiej dostrzec można tę twarz czy maskę, którą dany naród próbuje przybrać przed przybyszami?
To tutaj wszelkie kontrasty przybierają najbardziej widoczną formę, zmiany, którym poddaje się kraj są tutaj najwyraźniejsze, widać też te najbardziej znaczące problemy.
Traktuję stolice jako skrót do danego kraju. Skrót, który nie pozwala go oceniać ani wysnuwać zbyt pochopnych wniosków, ale skrót, który prowadzi do zadawania pytań. Skrót, który może być wstępem, ale nigdy podsumowaniem.
*
Na takie właśnie spotkanie i na taki skrót Mauritiusa miałam nadzieję wybierając się do maurytyjskiej stolicy,
Port Louis.
I absolutnie się nie zawiodłam!
Odnalazłam tam esencję całej mieszanki, która składa się na ten kraj. Katolicka
katedra św. Ludwika stała tuż obok
meczetu Jummah, szykowne francuskie brasserie obok ulicznych stoisk z hinduskim jedzeniem, kino z uwielbianymi tutaj bollywoodzkimi filmami nie kłóciło się z pobliskim filatelistycznym
Blue Penny Museum (gdzie przechowywane są Blue Penny i Red Penny, dwa brytyjskie znaczki uznawane za jedne z najcenniejszych okazów na świecie).
Uliczne targi, kolonialna architektura
Place d'Armes i nowoczesne szkło i stal wieżowców kiczowatego
Caudan Waterfront jakoś paradoksalnie pasowały do siebie i harmonijnie współistniały. Nie wiem jak ten kraj to robi.
*
W tym całym fascynującym chaosie Port Louis jest jedno miejsce, które odwiedzić trzeba koniecznie, jeśli chce się zrozumieć historię i charakter Mauritiusa. Mowa o
Aapravasi Ghat.
W połowie XIX w. Brytyjczycy, władający wtedy wyspą, postanowili w ramach swojego pierwszego
'Wielkiego Eksperymentu' podjąć próbę zastąpienia niewolników tanią (ale wolną!) siłą roboczą w postaci imigrantów sprowadzanych z Indii. Na potrzeby ich rejestracji na wyspie, poddawania kwarantanny i adaptacji do nowych warunków wybudowano cały kompleks budynków administracyjnych i baraków mieszkalnych tuż obok portu. Z hinduskiego nazwany właśnie Aapravasi Ghat.
Szacuje się, że w ciągu lat 1849 a 1923 przez to miejsce przewinęło się pół miliona hinduskich imigrantów (i byli to przodkowie ok. 70% dzisiejszej populacji wyspy). Pochodzili oni często ze slumsów i naprawdę biednych rodzin, a mamieni wizją dostatniego i szczęśliwego życia na dalekiej wyspie, decydowali się na podróż. W rzeczywistości ich los po dotarciu na Mauritius wcale nie był taki różowy - mieszkali często w tragicznych warunkach i wykonywali ciężką, a słabo płatną pracę (zwykle na plantacjach cukru).
Dzisiejsze muzeum to ok. 15% dawnego, olbrzymiego kompleksu. Znajdowały się tutaj sanitariaty, kuchnia, szpital, baraki, w których imigranci spali na podłodze, oraz nawet stajnia koni wykorzystywanych do transportu przeróżnych dóbr.
W uznaniu dla roli, jaką to miejsce spełniło w historii tego kraju, ale także w całym ruchu migracyjnym (to właśnie to brytyjskie rozwiązanie na Mauritiusie zostało podpatrzone przez wiele innych krajów i zastosowane na szeroką skalę wszędzie tam, gdzie zniesiono niewolnictwo) Aapravasi Ghat zostało w 2006 roku wpisane na listę UNESCO.
Chociaż nie obyło się bez kontrowersji - władzom obiektu zarzucano zbyt dużą ingerencję w wygląd ruin i zbyt daleko idącą rekonstrukcję niektórych budynków. Mimo to ostatecznie uznano, że wartość, którą kompleks prezentuje jest wystarczająca, aby na tę listę trafić. I tego bym się trzymała :)
Informator* 1 PLN to ok. 9 MUR (rupii maurytyjskich)
* Aapravasi Ghat jest nieczynne w niedzielę. My miałyśmy szczęście - ochroniarz pilnujący obiektu na widok naszych rozczarowanych min mrugnął okiem i pozwolił nam wejść do pustego muzeum.
Ceny* wstęp do Aapravasi Ghat jest bezpłatny