Można się spierać czy Mauritius to rzeczywiście raj czy nie, a jeśli tak to dla kogo.
Ale istnieje jedna jego strona, która do swojej rajskości powinna przekonać nawet najbardziej zatwardziałych przeciwników. Chodzi oczywiście i tradycyjnie o maurytyjskie kulinaria!
Bo czy mieszkanka kuchni francuskiej, kreolskiej, chińskiej i indyjskiej wraz z szerokim dostępem do wspaniałych, świeżych ryb i owoców morza nie brzmi przekonująco? Taki rozstrzał smaków sprawia, że naprawdę każdy znajdzie tu coś dla siebie.
Francuskie
boulangerie zapewniają wyspie rewelacyjne pieczywo, bagietki i croissanty, nie mówiąc już o doskonałej
kawie i dopracowanych słodkościach, takich samych, jak te, których nigdy nie miałam dość mieszkając w Paryżu i na francuskiej wsi.
Nietrudno też znaleźć szykowne brasserie, które oferują to, co kuchnia francuska ma najlepszego - dopracowane wizualnie dania ze wspaniałymi mięsami (dziczyzna to lokalny przysmak!) i rybami. Tym czym francuski obiad na Mauritiusie będzie się różnił od tego we Francji są odrobinę odważniejsze i bardziej egzotyczne przyprawy.
Nie wiem też czy to inspiracja Francją czy nie, ale zwykle w maurytyjskich knajpkach jako czekadełko podawano pyszne i ciepłe
czosnkowe pieczywo (i nie była to typowa pułapka na turystów, za którą trzeba potem zapłacić).
Zupełnie po przeciwnej stronie plasuje się kolejny mocny trend maurytyjskiej kuchni - dania hinduskie.
Znajdziemy tutaj liczne stragany z jedzeniem ulicznym: świeże pierożki
samosa, naleśniki z ciecierzycy
dhal puri,
gateaux piment (małe ciastka z grochu i chili), a także knajpki z aromatycznym
curry,
roti czy
birriani. Polecam szczególnie bardzo popularne
curry z ośmiornicy. No, a na deser koniecznie
mango lassi.
Inne inspiracje z kuchni Indii to bardzo popularne na Mauritiusie chutneys czyli gęste sosy z owoców, orzechów i warzyw oraz ryże z przyprawami (np. szafranem).
Istotny jest także i aspekt chiński, obecny dzięki imigrantom z Chin. Ryż jada się tu na chyba wszystkie sposoby (polecam zwłaszcza
smażony ryż z krewetkami!), ale prawdziwym przysmakiem są
boulettes czyli chińskie kluski na parze. Nie wiem także czy właśnie nie od Chińczyków pochodzi maurytyjskie zamiłowanie do herbaty. Najsłynniejszy jej rodzaj to
Bois Cheri (można też zwiedzić fabrykę tej herbaty).
Kolorytu wyspiarskim potrawom nadaje także kuchnia kreolska. Dzięki niej na Mauritiusie spróbujemy wspaniale przyrządzonych filetów rybnych (w niemal każdej restauracji opłaca zapytać się po prostu o rybę dnia), świeżych owoców morza,
ryby w liściach bananowca,
sosu kreolskiego, ryżu zapiekanego z bananami czy napijemy się głównego trunku tego kraju czyli
rumu. Pije się go tutaj solo albo w postaci przeróżnych drinków. W wersji bezalkoholowej polecam
sok z trzciny cukrowej.
Nie można też zapomnieć o cudownych tropikalnych owocach: liczi, pokrywającej całe płaskowyże guawie, papajach, ananasach, bananach, mango czy awokado. Raj dla owocożerców!
Specjalnym przysmakiem jest
serce palmy (taka palma ma tylko jedno serce, które musi rosnąć przez m.in. 6 lat zanim zostanie ścięte, a z sercem ginie także całe drzewo). Najczęściej dodaje się je do sałatki (zwanej także
sałatką milionerów), ale spotkałam się też np. z bardziej francuskim
creme brulee z sercem palmy.
Zwolennicy napojów procentowych poza rumem na pewno zainteresują się
piwem Phoenix, pilznerem robionym w miejscowym browarze (podobno jest doskonały, no ale tym razem musiałam obejść się smakiem).
Warto też pamiętać o tym, że na Mauritiusie oficjalnie woda z kranu jest zdatna do picia (dobre pytanie - czy jest to jedyny kraj w Afryce z czystą wodą w rurach?), chociaż zaleca się uważać z jej piciem zaraz po cyklonie.
Jeszcze jedna subiektywna obserwacja: porcje w restauracjach są bardzo duże. Ja miałam problem, żeby z całą sobie poradzić.
Albo raczej: miałabym, gdyby nie to, że maurytyjskie jedzenie jest tak wyśmienite, że nie da się go zostawić na talerzu!