Mauritius kojarzy się głównie jako wypoczynkowo-plażowy kierunek.
Trochę egzotyczny, trochę mniej dostępny, ale w gruncie rzeczy oferujący to samo, co i inne, bliższe miejsca.
Przyznam się, że i ja początkowo miałam taki obraz w głowie.
I częściowo tak jest - masa ludzi przylatuje tutaj skuszona wiecznie dobrą pogodą, cudownymi plażami z piaskiem mięciutkim jak mąka i ciepłą wodą w oceanie.
Nic dziwnego, bo Mauritius to naprawdę rajski kierunek.
Sezon trwa tu prawie cały rok i choć oficjalnie luty to czas deszczy i cyklonów, to i tak na północnej części wyspy właściwie nie pada, a temperatura oscyluje w okolicach przyjemnych 30-stu stopni Celsjusza.
Pięknych plaż jest mnóstwo, są publicznie dostępne i codziennie sprzątane. Ma się wrażenie, że ciągle panuje to wesoła i przyjazna atmosfera - ludzie uprawiają jogging, bawią się w wodzie, budują skomplikowane budowle z piasku, a wieczorami całe liczne rodziny piknikują, podziwiają bajkowe zachody słońca i spędzają razem czas.
Woda w oceanie jest ciepła, a fale łagodne i małe, ponieważ te duże zatrzymują się na otaczającej wyspę rafie koralowej. Która oczywiście stanowi świetne miejsce dla fanów nurkowania.
Zalet wyspy jest więcej - praktycznie nie ma tu chorób tropikalnych i ryzyko zachorowania na malarię jest minimalne. Jest tu bardzo bezpiecznie, a mieszkańcy są niezwykle przyjaźni. Także i infrastruktura jest na wysokim poziomie - od doskonałej służby zdrowia po zaplecze turystyczne i kulinarne.
Słowem, jak powiedział Mark Twain - Bóg najpierw stworzył Mauritius, a dopiero potem raj, na jego podobieństwo.
*
I tutaj właściwie mogłabym skończyć moją relację, dodając oczywiście kilka zdjęć z cudownych zachodów słońca na plaży (czego i tak nie omieszkam się zrobić!).
Prawda jest jednak taka, że mimo najszczerszych chęci, nie byłam w stanie wytrzymać na plaży dłużej niż godziny, nawet na tej najbardziej idealnej. Jeśli więc ciekawi Was jaki jest ten poza-plażowy Mauritius, to zapraszam do kolejnych relacji. Kończymy z plażą i sprawdzamy czy raj naprawdę jest rajem! :)