Minął prawie rok od ostatniej wyprawy w góry.
Rok, może dla nas nie najłatwiejszy, ale wiele uczący. Zresztą, czy jest lepszy symbol różnych zawirowań niż to, że minął nam rok bez gór?
Tak czy siak, minął rok, minęły troski, a my byliśmy znowu w górach. Odpuściliśmy w międzyczasie założenie, żeby Koronę zdobyć w jeden rok, ale do samego wyzwania wracamy ze wzmożoną werwą!
Tym razem padło na szybką jednodniówkę większą ekipą. I na Beskid Śląski.
Wczesna pobudka, wyjazd o 6 rano i już chwilę przed 8 byliśmy na obrzeżach
Szczyrku. Zostawiliśmy auta i od razu żwawo ruszyliśmy pod górę
niebieskim szlakiem. Lekko mżyło, było chłodno, a my zanurzaliśmy się w tajemniczej mgle. Co chwilę wynurzał się z niej majaczący nad nami, nieczynny o tej porze wyciąg narciarski. Do tego na szlaku było kompletnie pusto, atmosfera była więc magiczna.
Po jakiś dwóch godzinach doszliśmy do
Schroniska Skrzyczne. Jakoś w tej pogodzie wszyscy rzucili się najpierw na ciepłą herbatę i naleśniki, zamiast na zdobycie samego szczytu :) Ale i na to przyszła pora - po krótkiej przerwie stanęliśmy na najwyższej górze Beskidu Śląskiego, na
Skrzycznem!
Od tego momentu pogoda zaczęła się poprawiać - mgła stopniowo opadała, temperatura rosła i wreszcie wyszło słońce! A my wędrowaliśmy granią i
zielonym szlakiem. Trasa była łagodna, pogoda wreszcie przyjemna, rozkoszowaliśmy się więc wiosennymi górami. I szybko mijaliśmy kolejne wzniesienia:
Małe Skrzyczne, malowniczą
Malinowską Skałę czy
Magurkę Wiślańską. Tam nasz szlak połączył się z czerwonym i ruszyliśmy w stronę znanej mi głównie z lekcji w podstawówce
Baraniej Góry. Każde dziecko w Polsce wie, że tu u jej stóp źródło ma najdłuższa polska rzeka. Reszta ekipy jakoś nie podzielała mojej ekscytacji, ale wejście na ten szczyt było dla mnie spełnieniem dziecięcych marzeń!
Stamtąd pozostało nam już tylko szybkie zejście w dół
niebieskim szlakiem, który szybko zmienił się w asfaltówkę i łapanie stopa z
Wisły do Szczyrku, aby wrócić do naszych aut.
Dobry dzień, dobry powrót w góry!