Spostrzegawczy mogli dostrzec, że w numeracji kolejno zdobytych przez nas szczytów zabrakło wszystkich numerów.
Zaległości nadrabiam dopiero po długiej przerwie - wybaczcie! Ale czy do takich dobrych, górskich wspomnień nie warto wracać też po czasie?
Tym razem był długi sierpniowy weekend, miesiąc do ślubu i chwila wolnego czasu. Na decyzję nie trzeba było długo czekać - tym razem, korzystając z dłuższego niż zwykle weekendu jedziemy gdzieś poza Małopolskę, z dala od krakowskiego zgiełku!
Miał być najdalszy polski zachód, jednak pogoda zupełnie popsuła nam szyki (dosłownie pod samym szczytem Wysokiej Kopy!), postanowiliśmy więc zdobyć
Skalnik, najwyższy szczyt
Rudaw Janowickich.
Padało, ale przynajmniej nie było burzowo.
Od strony
Kowar podjechaliśmy
Starym Traktem Kamiennogórskim w pobliże leśniczówki i tam zostawiliśmy auto. Siąpiący deszcz w sumie zbytnio nam nie przeszkadzał - byliśmy przeszczęśliwi, że znów jesteśmy w górach i to do tego tych jeszcze przez nas do tej pory nieodwiedzonych. Dziarsko maszerowaliśmy
zielonym szlakiem, prowadzącym początkowo szeroką drogą, a potem przechodzącym w lekko pnącą się do góry ścieżkę.
Szlak prowadził przez mokry i pachnący świerkowy las, aż do
Koni Apokalipsy czyli charakterystycznych skałek (Rudawy Janowickie słyną z tego, że są usiane malowniczymi skałkami), przy których trasa odbijała w
szlak niebieski. Stamtąd na
Skalnik jest już rzut beretem.
Na szczycie (jak i na całej trasie) byliśmy kompletnie sami. Jak widać ani Rudawy ani wędrówki w deszczu nie są tu popularne. Cyknęliśmy pamiątkowe zdjęcie, zorientowaliśmy się, że przestało padać i przez zamglony tajemniczo las zeszliśmy tą samą trasą w dół.
A w nagrodę za kolejny zdobyty szczyt popołudnie spędziliśmy na podziwianiu
Kolorowych Jeziorek w pobliskim rezerwacie.
Cudne Rudawy, cudne góry, cudne, mokre lato!