1.
Do Ammanu przyjechaliśmy w deszczu.
Było koszmarnie zimno, bardzo mokro i do tego zewsząd wiało, co sprawiało, że czuliśmy się jeszcze bardziej przemrożeni. Nie tak wyobrażaliśmy sobie orientalną Jordanię.
Byłam mocno przeziębiona, źle się czułam i rozpaczliwie potrzebowałam ciepłego i suchego miejsca, żeby odtajać. Szybki falafel w legendarnej, acz koszmarnie zimnej o tej porze roku ulicznej
Hashem Restaurant nie bardzo pomógł. Znaleźliśmy więc przytulną i ciepłą kawiarnię po drugiej stronie ulicy, taką z dobrą kawą i ciastkiem, i szczęśliwi zasiedliśmy w wygodnych fotelach. Złożywszy zamówienie rozkoszowaliśmy się ciepłem tego miejsca.
Z przyjemnego letargu wyrwał mnie głos kelnera:
-
Miss, tutaj jest napój z imbiru i cytryny. Na pewno pomoże na przeziębienie!Prawie nie mogłam uwierzyć, że obsługa tego miejsca sama z siebie tak bardzo przejęła się stanem mojego zdrowia, ale nie ukrywam, że z rozczuleniem i wdzięcznością przyjęłam ten miły prezent.
Taka właśnie jest Jordania i jej cudowni mieszkańcy.
2.
Z głównej ruchliwej ulicy pełnej aut i taksówek, zboczyliśmy w taką mniejszą i węższą. Siąpił deszcz rozpraszając w kroplach tysiące wieczornych świateł stolicy. Mijaliśmy małe sklepiki i warsztaty, uliczne falafelownie, mężczyzn w biało-czerwonych arafatkach (to tradycyjne jordańskie męskie nakrycia głowy; wersja czarno-biała jest popularna w Palestynie) i kobiety z włosami ukrytymi pod fantazyjnymi chustami. Mimo, że Ammanowi brakuje tego orientalnego klimatu starych arabskich miast, to i tak gwar, chaotyczna zabudowa i odrobina nowoczesności tego miasta tworzy fascynującą mieszankę.
Deszcz jednak skutecznie zniechęcił nas do włóczenia się po stolicy. Tym razem kluczyliśmy po ammańskich uliczkach w konkretnym celu. Rafał szukał fryzjera.
Poszukiwania nie zajęły długo - naszą uwagę szybko przykuły czerwone napisy przyklejone na witrynie malutkiego lokalu o żółtych ścianach. Jego właściciel, wąsaty, starszawy Palestyńczyk (ponad połowa jordańskiego społeczeństwa to zasymilowani uchodźcy) w eleganckich spodniach okazał się najbardziej pedantycznym fryzjerem jakiego kiedykolwiek spotkaliśmy. Do swojej pracy podszedł z wielką drobiazgowością i skupieniem, bacznie obserwowany przez dwójkę przyjaciół siedzących na skórzanej kanapie, popijających kawkę i palących papierosa za papierosem.
O sentymentach tej ekipy świadczyło zdjęcie uwielbianej jordańskiej rodziny królewskiej i zdjęcie właściciela z młodości.
- Zrób zdjęcie Królowej Ranii, jest taka piękna - co chwilę do mnie wołali.
Po skończonym cięciu, fryzjer-pedant koniecznie chciał przejrzeć zdjęcia i wybrać te, które uznał za wystarczająco dobre (traktował to z równą skrupulatnością co ścinanie włosów!). Właśnie te możecie tutaj teraz oglądać ;)
3.
Ostatni wieczór roku.
Pędziliśmy żółtą taksówką przez rozświetlone tysiącami światełek ulice Ammanu. W środku auta było ciepło i sucho, z satysfakcją patrzyliśmy więc przez szyby na świat zalany deszczem. Uroczy starszy taksówkarz podgłośnił radio (to chyba pierwsza taksówka gdzie nie królowały jęczące arabskie rytmy!) i już chwilę później śpiewaliśmy razem z nim sylwestrowy hit
'I will always love you!'. Słowa znał chyba lepiej niż my!
Po drodze wyskoczyliśmy jeszcze aby kupić dwie butelki jordańskiego wina (jego producent, Omar Zumot, to chrześcijanin z Ammanu, który winiarstwa uczył się we francuskich monastyrach) oraz słodycze, z których Jordania jest słynna (kunafa i baklawa) i byliśmy już gotowi na żegnanie odchodzącego roku 2015.
Był naprawdę dobry!
Informator* 1 JD to ok. 5 zł
* 1 JD = 1000 fils
Ceny* Falafel mix (hummus, baba ganoush, pasta fasolowa, falafel) i 3 herbaty: 6 JD
* Cappuccino: 2 JD
* Deser w dobrej kawiarni: 3 JD
* Obiad: ok. 6 JD