Mieliśmy szczęście, że spotkaliśmy Ahmeda.
Dzieliliśmy z nim pokój w hostelu i jakoś tak od słowa do słowa wyszło, że jest młodym Turkiem z Istambułu, który na igrzyska przyleciał, bo jego wujek miał darmowy bilet lotniczy za przelatane mile. Ale żeby nie było, Ahmed sportem się całkiem interesował, no i kibicował swojej ojczyźnie.
Bakijskie wieczory spędzał na rozmaitych stadionach, a w ciągu dnia zwiedzał i zastanawiał się co przywieźć rodzinie z azerskiej stolicy.
Uważał zresztą, że rodzina to podstawa, powtarzała mu to jego matka do znudzenia. Ostatnio podobno zaczęła naciskać, żeby Ahmed się ustatkował i ożenił, najwyższa pora, skoro ma już 25 lat. Nieśmiało się zapytaliśmy czy ma może dziewczynę, no ale okazało się, że nie ma i nie miał. No ale przecież to w niczym nie przeszkadza.
Ahmed opowiadał nam z zapałem, że na dniach zaczyna się ramadan - o tym, że w te upalne dni nie będzie mógł nawet gasić pragnienia wodą tak długo, jak długo świeci słońce. Szczególne trudno jest gdy ten post wypada w miesiącach letnich, nie dość, że upał, to i dzień trwa upiornie długo. Nie rozumieliśmy do końca jak to jest, że ramadan nie zawsze wypada w lecie, nasz przyjaciel cierpliwie tłumaczył nam więc, że muzułmańskie miesiące są oparte na cyklu księżycowym i mają zawsze 28 dni, stąd przesuwający się post.
Gdy ramadan się zacznie, Ahmed planował wstawać po trzeciej w nocy, żeby zjeść śniadanie, które zapewni mu energię potrzebną do funkcjonowania do 10 wieczór, kiedy to będzie mógł rozkoszować się kolacją. Przyznam, że byliśmy pełni podziwu dla jego religijnego zapału.
Nie raz zresztą widywaliśmy do rozmodlonego, klęczącego na dywaniku rozłożonym w hostelowym pokoju.
Co ciekawe, przy swojej gorliwej religijności, Ahmed w żaden sposób nie komentował daleko posuniętej ateizacji Azerbejdżanu. To spadek po Sowietach - islam w Azerbejdżanie z całą pewnością jest obecny i jest częścią tradycji, ale obserwując życie Azerów trudno to zauważyć. Na ulicach na palcach jednej ręki można policzyć kobiety 'zachustowane', a wieprzowina i alkohol są całkiem powszechne w menu. Na pewno składową tego jest też fakt, że Azerowie, w przeciwieństwie do swoich kuzynów Turków wyznają mniej rygorystyczny szyizm (tak jak Persowie), a nie sunnizm.
Oprócz ciekawych opowieści podróżowanie z Ahmedem miało jeszcze jedną zaletę - jako Turek doskonale rozumiał język azerski, który jest bardzo bliski tureckiego. Zaśmiewał się niekiedy z niektórych słów używanych przez Azerów, ale generalnie komunikacja z nimi szła mu wspaniale.
A nie ukrywam, że bardzo było nam to na rękę, bowiem wybraliśmy się na wycieczkę za miasto.
*
Każdy turysta w Baku robi przynajmniej jedną wycieczkę za miasto. Koniecznie na południe, do oddalonego o jakiś 60 km od stolicy Gobustanu.
Nic zresztą dziwnego, bo jeśli ktoś chciałby mierzyć różnorodność i ilość atrakcji turystycznych ulokowanych na małej przestrzeni, to Gobustan miałby spore szanse przodować w tym konkursie.
Znajdziemy tu tajemnicze rzymskie inskrypcje na skałach, muzyczne kamienie (
'Gaval Dash'), niezwykłe skaliste góry, szyby naftowe i step. Ale prawdziwe pielgrzymki turystów przyjeżdżają tutaj obejrzeć:
1. Błotne wulkanyGdy już myśleliśmy, że jazda po wertepach prawie wyczerpała sędziwą taksówkę, w której siedzieliśmy, ukazała się przed nami stroma ściana niedużego wzgórza. Biedna łada porzęziła chwilę, wypluła z siebie chmurę czarnego dymu, ale w końcu wdrapała się na szczyt. I dobrze, że się udało, bo właśnie na tym czubku wzgórza znajduje się cud natury, zwany błotnymi wulkanami. Z ziemi wystają mniejsze i większe, szare kratery od czasu do czasu prychające i plujące chłodną, błotnistą mazią. Całość ma może z 10 metrów średnicy i wydaje się żyć swoim własnym życiem.
Podobnych księżycowych widoków nie znajdziemy w wielu miejscach na świecie, słyszałam tylko o Stanach, Nowej Zelandii, Rumunii i Iranie. My byliśmy zachwyceni azerskimi.
2. PetroglifyDobrą, wygodną szosę przeciął szlaban. Musieliśmy wysiąść z auta, uiścić opłatę i odwiedzić budynek muzeum. Przyznam, że z zewnątrz nie wyglądało zachęcająco - coś a la piaskowy barak pograniczników. Ale wnętrzem się zachwyciliśmy - było edukacyjnie, interesująco, interaktywnie i zaskakująco. Kolejny dowód, że w kwestii muzeów niejedno państwo mogłoby się od Azerbejdżanu uczyć!
Dopiero po wizycie w muzeum mogliśmy jechać dalej, do gwiazdy programu, czyli parku petroglifów.
Dawno, dawno temu bowiem, w epoce kamienia łupanego tutejszy klimat był mniej surowy i przypominał dzisiejsze tropiki. Żyzna ziemia i bogata flora i fauna sprawiły, że chętnie osiedlali się tutaj nasi pierwotni przodkowie. Jak to i ich dzisiejsi potomkowie, lubili swoją obecność zaznaczyć w okolicy i na pobliskich ścianach;)
W Gobustanie odnaleziono ponad 6 tys. prehistorycznych malunków naskalnych, dzięki czemu dokładnie możemy dowiedzieć się jak ludzie żyli w tamtych czasach. Są sceny z polowania, zabaw, rysunki narzędzi, a nawet człowiek w łódce, co świadczy o tym, że już w tamtych czasach ludzie umieli żeglować. Co ciekawe, niektóre figury i ruchy w tańcu przedstawionym na ścianach mają doskonałe odzwierciedlenie w znanym współczesnie, tradycyjnym azerskim tańcu
jałły!!!!
Biegaliśmy po przepięknie położonym terenie parku, co rusz nawołując się, aby pokazać sobie coraz to inne niesamowite malunki.
Uwielbiam Gobustan.
Informator:* 1 manat = ok. 1 dolar
Ceny:* przejazd autobusem do wsi po Baku - 20q
* przejazd autobusem do Elat - 80q do 1 manata
* taksówka do błotnych wulkanów i petroglifów - 25 manatów
* wstęp do muzeum i parku petroglifów - 2 manaty