Misza zresztą namiętnie lubi przytaczać nam historie dowodzące nieudolności władz.
Na przykład tę o mostach. Bo po wojnie zostały w mieście tylko trzy mosty (pamięta ktoś słynne zagadnienie siedmiu mostów królewieckich?). Dwa w centrum i jeden na uboczu. Powodowało to, że prężnie rozrastające się miasto stało w wiecznych korkach, ludzie pomstowali na wszystko co się dało, a wszelkie dyskusje o usprawnieniu komunikacji rozbijały się o brak mostowej przepustowości.
Długo zajęło wydanie decyzji o wybudowaniu trzeciego mostu w centrum miasta, który miał płynnie przechodzić w estakadę nad prospektem Moskiewskim i stanowić remedium na wszelkie infrastrukturalne problemy miasta. Zjechały się do Kaliningradu wszelkie rady i przeróżni oficjele i uroczyście otworzono budowę. Trzeba przyznać, że wszystko szło wspaniale i most powstawał zgodnie z planem, aż do momentu, gdy pod sam koniec zorientowano się, że nie da się połączyć go z docelową szosą. Na drodze stał jeden skromny dom mieszkalny.
Nie wiadomo czy było to zaniedbanie czy przeoczenie, dość, że okazało się, że miasto ma spory problem. Zgodnie z prawem bowiem mieszkańcy budynków wyburzanych pod cele infrastrukturalne muszą od miasta dostać rekompensatę w postaci nowego mieszkania. Co lepsze, obywatele miasta przypomnieli sobie o tym wcześniej niż jego włodarze i nim ktokolwiek się zorientował, w każdym z maleńkim mieszkań budynku zameldowanych było po 10-15 osób!
Ta obywatelska przedsiębiorczość nie skończyła się jednak zbyt dobrze, bo miasto zwyczajnie nie miało pieniędzy na taką ilość mieszkań i nastał pat. Szumnie zapowiadana budowa stanęła, most opierał się niemal o mury domu, a mieszkańcy rzecz jasna nie chcieli się z niego wynieść.
W tym miejscu Misza prycha bardziej wzgardliwie niż zwykle, wspominając ten stojący latami pomnik głupoty. Gdy dopytujemy się jak sytuację rozwiązano, mówi, że nie wiadomo dokładnie (albo wiadomo, ale nikt nie chce mówić, kto ich tam wie!), ale faktycznie parę lat temu budynek zburzono i estakada w końcu stanęła i służy miastu.
Ale korków dalej jest tyle samo, twierdzi Michaił!
*
Żeby nie być gołosłownym, Misza prowadzi nas nad brzeg Pregoły i pokazuje, gdzie stał nieszczęsny dom.
Brzeg rzeki wygląda zaskakująco przyjemnie, obsadzony bujnie zielonymi kasztanowcami. Ich piękna linia jednak nie łagodzi największego problemu Pregoły. Już teraz w maju wyraźnie czuć paskudny swąd kanalizacji, a podobno latem jest znacznie gorzej. O dziwo, nie przeszkadza to zupełnie wędkarzom, których nad rzeką jest zatrzęsienie. Wszystkie mosty i nadbrzeża są przez nich okupowane, fluorescencyjne przynęty od czasu do czasu przecinają ze świstem powietrze, a dumni wędkarze oparci o barierki zdają się nie mieć zmysłu węchu!
Rybactwo tutaj to zresztą poważna sprawa. Misza pokazuje nam nawet pomnik (trochę dalej na wschód, tam gdzie powstaje oceanarium) poświęcony rybakom, statkom i tym, którzy na nich czekają. Biały łuk wystrzelający w niebo, rzeczywiście trochę nam przypomina papierową łódeczkę puszczoną na wodę dla zabawy, tak bardzo kruchą i niepewną. Dopytujemy o wyrzeźbioną przed nią waleczną postać z mieczem, ale Misza tylko macha ręką.
- Aaa, to jakiś święty, patron rybaków chyba. Niedawno go dodali. Teraz ta religia to naprawdę jest już wszędzie!