Lubomir rzeczywiście trochę na nas czekał.
W między czasie wyszłam na mąż, kupiłam mieszkanie i przeorganizowałam pół życia. Może faktycznie sporo się działo, ale gdy wczesnym niedzielnym rankiem wysiedliśmy z auta w
Porębie, ubraliśmy górskie buty i ruszyliśmy na szlak, poczułam, że tak naprawdę nic się nie zmieniło!
Zielony szlak idący spod kościoła w Porębie szybko piął się w górę, aby tuż przed Działkiem odbić mocno na północny-zachód. Porzuciliśmy go więc na rzecz szlaku
czerwonego idącego jeszcze z Myślenic. Mijając wojenne fortyfikacje (1914 r.) szybko dotarliśmy do punktu pierwszego postoju, schroniska
na Kudłaczach. Było wcześnie, więc przy mocnej, ziarnistej kawie nie mieliśmy zbyt wiele towarzystwa. Było pochmurnie, rześko i jesiennie.
Słońce zza chmur wyszło dopiero podczas drugiej części trasy, więc szczyt osiągnęliśmy już w pełnym, mocnym południowym świetle. Żałowaliśmy bardzo, że nie trafiliśmy na godziny otwarcia tutejszego obserwatorium astronomicznego (im. Tadeusza Banachiewicza). Obiekt ten kultywuje piękne tradycje obserwatorium, które działało tu przed wojną i zostało spalone przez Niemców w 1944 r. w odwecie za działalność lokalnej partyzantki.
Droga w dół poszła nam bardzo szybko i miło, tym bardziej, że spotkaliśmy drugą, znacznie młodszą część ekipy (vide zdjęcia). Ponowny postój w schronisku był więc znacznie dłuższy i bardziej gwarny. To chyba jeden z ostatnich tak pięknych jesiennych dni - kręciły się tutaj więc tłumy rodzin z dziećmi (brawo!).
Słońce przeszło na popołudniową stronę niebo, ruszyliśmy więc w dalszą trasę. Pokonaliśmy ją w rekordowym niemal tempie, tak aby do Krakowa wrócić jeszcze późnym popołudniem.
Jak dobrze wrócić w góry!