Faktycznie, trasa przez Nowy Sącz była nieco przekombinowana.
Za to udało nam się tam obejrzeć kilka meczy, napić się piwa (tak, wiem, że jest to niezwykle kobiecy sposób na spędzenie wieczoru), dać odpocząć zmęczonym stopom i nazajutrz rano spotkać się z, już bardziej zmaskulinizowaną, resztą ekipy.
Tym razem naszym celem był najwyższy szczyt Beskidu Sądeckiego -
Radziejowa.
Droga busem do Rytra minęła szybko i wesoło. Miny nam trochę zrzedły, gdy idąc wzdłuż potoku
Roztoka Ryterska minęliśmy schowane gdzieś zejście na
żółty szlak rowerowy. Błąd szybko naprawiliśmy i dalsza droga tym szlakiem minęła bardzo sprawnie. Wchodząc na
przełęcz Żłobki zaczęliśmy mijać biegaczy biorących udział w górskim wyścigu - zaimponowali mi do tego stopnia, że chyba dołożę udział w takim biegu do mojej listy marzeń;)
Z przełęczy było już blisko - jeszcze tylko trochę bardziej strome podejście
czerwonym szlakiem i już byliśmy na szczycie! Ostatnim wyzwaniem było wejście na znajdującą się tam drewnianą wieżę obserwacyjną. Przyznam Wam się, że niestety mam straszliwy lęk wysokości, nad którym czasem trudno mi zapanować. Ale gdy z niemal z zamkniętymi oczami wspięłam się na górę, roztaczający się stamtąd widok (widać było wyraźnie Trzy Korony!) wynagrodził mi wszelkie trudy;)
Schodząc w dół, do
Jaworek postanowiliśmy uprościć sobie nieco drogą i zejść na przełaj, skrótem. Trochę drogę utrudniały nam wiatrołomy - naprawdę smutny to widok tak wiele powalonych drzew...
A z Jaworek było już blisko na kolejny szczyt (to chyba zbyt łatwe na zagadkę;)), ale to już opowieść na kolejny dzień!