W samym centrum Konso dumnie powiewają 3 flagi: Etiopii, Regionu Narodów, Narodowości i Ludów Południa oraz flaga Unesco. Ta ostatnia to najnowszy 'nabytek' tego miasta i największy powód jego dumy.
Bo Konso, miasteczko składające się z kilkudziesięciu gliniastych domków skupionych wokół przecięcia drogi z Północy i drogi ze Wschodu na Zachód, jest dumne z dwóch rzeczy: kolorowego, cotygodniowego targu i niezwykłych, obwarowanych kamiennymi murkami wiosek.
Cały krajobraz w okolicy jest zresztą dość niezwykły (
wioska na stoku) - suche, wręcz stepowo-pustynne wzgórza przekopane są tak, aby opadać w dół regularnymi tarasami, na których uprawia się wszystko to, co pozwala przeżyć w tych niegościnnym miejscu. Ale najwięcej uroku nadają okolicy spiczaste dachy chatek (wyjątkowo schludnych!) wystające gdzieniegdzie zza krzewów.
Trudno zresztą powiedzieć czy to duma z unescowego wpisu czy też po prostu podejście mieszkańców sprawia, że miasteczko wydaje się być wyjątkowo czyste w porównaniu do reszty etiopskich miejscowości. Na poboczu brak śmieci, obejścia jakieś takie niezagracone i nawet kamienie w murkach wyjątkowo subordynowane.
Może właśnie to niezwykłe zdyscyplinowanie sprawiło, że kultura, która wykształciła się w tym miejscu, przetrwała tak długo - informacja na stronie unesco mówi, że to już 21-sze pokolenie (czyli dobre 400 lat) żyje w tych okolicach kultywując tradycje przodków. Tarasowe stoki, kamienne obmurówki, schludne obejścia na zboczach i tajemnicze drewniane (lub kamienne) posiągi/stelle upamiętniające wybitne osobistości z wiosek, to wszystko to niemi świadkowie trwałości i wartości plemienia Konso.
My wybraliśmy się na
targ na południu wioski. To spore, acz cotygodniowe, wydarzenie dla lokalnej społeczności, a na prowizorycznych, rozłożonych bezpośrednio na ziemi 'straganach' znaleźć można wszystko (nie śmialiśmy robić tam zdjęć, ale pewien obraz może dać
to zdjęcie).
Królują tam rozmaite zboża i... klapki misternie zrobione ze starych opon. Prawie każdy zresztą takowe ma na nogach. Przechodząc targ wzdłuż i wszerz budziliśmy spore zainteresowanie. Sami jednak szukaliśmy drogi lub widoku na atrakcję nas interesującą, tj.
Dokatu, jedną z wiosek Konso. Wiosek tych w okolicy jest sporo i chyba rzeczywiście, jeśli chce się je odwiedzić, to najlepiej poprosić o pomoc jednego z lokalnych przewodników.
W końcu wybraliśmy się jednak na górujące nad okolicą wzgórze, na którym malowniczo zarysowywały się zielone, murowane chatki. Jest to powstająca dopiero lokalna inicjatywa: targ rzemiosła, który ma wspomóc tutejszą gospodarkę. Trudno powiedzieć co z niego wyjdzie, ale z pewnością lokalizację wybrano rewelacyjną - ze szczytu wzgórza dostrzegliśmy i kamienne Dokatu i ciągnące się po horyzont suche wzgórza z tarasami. Takie inicjatywy to ja rozumiem!
************************************************************
Informacje praktyczne:* Kurs walut: 6 birr to ok. 1 zł.
Ceny:* Pięknie podana kawa dla trzech osób - 30 birr
* Zostawienie bagaży w hostelu na kilka godzin - 20 birr
* Bus z Konso do Arba Minch - 35 birr
* Dopłata za bagaż w busie - 15 birr
Przydatne adresy:* Tuż przy głównym rondzie (służącym też za przystanek) znajduje się hostel St. Mary. Co prawda, nie sprawdzaliśmy jego hotelowego standardu, za to z pewnością warto tam zamówić kawę - była to najpiękniej podana kawa w całej Etiopii!