Geoblog.pl    marianka    Podróże    Śladami Cesarza - w Etiopii    Gorzkie Omo
Zwiń mapę
2013
31
gru

Gorzkie Omo

 
Etiopia
Etiopia, Turmi
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 521 km
 
- Uauauau! - gdzieś obok zabrzmiał głos Gego, naszego przewodnika.
Zapatrzeni w gwiazdy (kiedy ostatni raz widziałam tak rozgwieżdżone niebo??!), znudzeni leżąc na ziemi w wieczornym cieple, zupełnie nie zauważyliśmy, że tuż obok nas, w ciemności, absolutnie bezszelestnie przemknęła trójka Dzikich, uzbrojonych po zęby we włócznie, noże i… karabiny.

Nie wiem czy Gego ostrzegał nas czy ich, czy też może w jego okrzyku była zawarta swoista informacja, dość, że zrobiło nam się nieswojo. W końcu zapadła już ciemna, afrykańska noc, siedzieliśmy na kawałku koca w totalnej głuszy, gdzieś w pobliżu południowej granicy kraju, bez swoich rzeczy, cieplejszych ubrań ani pojęcia jak uda nam się wrócić stąd do najbliższej osady. Zepsuty samochód stał smutno na bitej drodze, a pobliskie krzaki szeleściły i nie było wiadomo czy to jakieś ptaszysko, drapieżny zwierz czy też może jeden z Dzikich, którzy obserwowali nas już tu od kilku godzin...


Bardzo chciałabym, żeby po tym początku opowieści o Dolinie Omo mogła nastąpić kolejna część historii, dalej utrzymana w klimacie rodem z 'W pustyni i w puszczy' czy historii pierwszych afrykańskich wypraw podróżniczych: niezbadana głusza, tubylcy o niewiadomych zamiarach, adrenalina i wielkie odkrycia. Pełen romantyzm i prawdziwa przygoda!
Niestety - proza życia i konsumpcjonizmu dotarła także i tutaj, do najbardziej niedostępnej i mitycznej części Etiopii, Doliny Omo. Nasza historia więc, poza tym jednym kawałkiem, zgoła nie przypominała książek przygodowych.

*

'Żyjące muzeum', 'rajski ogród' czy 'etniczna mozaika' to tylko niektóre z entuzjastycznych określeń tego miejsca. Miejsce, gdzie nie dotarła jeszcze cywilizacja, niedostępny kawałek Afryki, w porze deszczowej totalnie odcięty od świata, gdzie nawet w porze suchej dojeżdża tylko auto terenowe. Istny raj, gdzie nie płaci się pieniędzmi, a ludzie żyją w sposób niezmieniony od pokoleń. Gdzie co kilka kilometrów spotkać można kompletnie inne plemię, z innym językiem i coraz to bardziej egzotycznymi zwyczajami.

Każdy z nas chyba zresztą kojarzy niesamowite zdjęcia kobiet Mursi, których największym atrybutem urodowym jest olbrzymi glinany krążek w wardze, nieprawdopodobnie piękne kobiety Hamerów z wymyślnymi fryzurami krytymi ochrą czy nastolatków, którzy na znak dorosłości pokryli sobie ciało systemem dziwnym blizn i malunków. Gdzieś tam wcześniej słyszeliśmy o ceremonii inicjacji, podczas której młodzi mężczyźni muszą przeskoczyć przez kilkanaście grzbietów byków, aby udowodnić, że dorośli do tego, aby się ożenić. Wyobraźnię rozpalały też obrazki ukrytych w buszu okrągłych lepianek czy wręcz szałasów krytych strzechą z małym poletkiem sorgo u boku. Kawa pita z naczynia z tykwy, stroje ze skór zwierząt, włócznie i prastare magiczne obrzędy.
Słowem: nieprawdopodobne zróżnicowanie, kultury nietknięte piętnem globalizacji i magia pierwotności. Mówili nam: 'A wydawałoby się, że takie miejsca nie istnieją, a tu jednak! Jedźcie tam, to zobaczycie te wszystkie cuda na własne oczy'.

Ale problem w tym, że takie miejsca naprawdę już nie istnieją.
Do doliny Omo da się dojechać komunikacją publiczną (owszem, nie jest to łatwe ani przyjemne, ale najzupełniej możliwe), zasięg telefoniczny jest doskonały, w każdej lepiance oparty o ścianę stoi kałasznikow, a wartość pieniądza znana tu tak dobrze, jak nigdzie indziej w Etiopii. Cywilizacja dotarła także i tutaj, tyle, że w tym najbardziej brutalnym wydaniu.
Tylko krajobrazy jak miały, tak oczarowują.

*

Gego spotkaliśmy zupełnie przypadkiem, gdy staliśmy w Key Afar na poboczu pylistej drogi wiodącej w stronę Turmi. Próbowaliśmy złapać jakikolwiek środek transportu w tamtym kierunku, ale po tym jak zachłanny kierowca autobusu podyktował nam cenę z kosmosu (1000 birr) za dojazd do Turmi**, a na horyzoncie nie majaczyła żadna inna opcja, byliśmy już trochę zrezygnowani.

- Dlaczego nie zostaniecie tu na noc? Tutaj w okolicy też jest kilka ciekawych wiosek, po których mógłbym Was oprowadzić. Nie jestem co prawda profesjonalnym przewodnikiem, ale tutaj się urodziłem i znam te miejsca od małego. A jutro, jeśli chcecie, mogę Wam pomóc wynająć busik i pojedziemy do Turmi. Co Wy na to? - i tak właśnie wysoki, wesoły Gego został naszym przewodnikiem.

Zrobiliśmy więc tak, jak radził. Następnego dnia rano za jego pośrednictwem wypożyczyliśmy mały transportowy busik, zapakowaliśmy się do niego wraz z kilkorgiem Hamerów, którzy czekali na transport do Turmi (mieliśmy szczęście, bo wnieśli w naszą podróż sporo egzotyki;)) i ruszyliśmy na południe.

Najważniejszą częścią programu miała być wyprawa do wiosek.
Pełni młodzieńczych idealizmów wierzyliśmy, że uda nam się uniknąć tej całej komercyjnej oprawy. Że nie będzie klimatu wyprawy na, co tu dużo kryć, ludzkie safari, relacji klient - usługodawca, słowem: zróbcie kilka zdjęć, zapłaćcie i idźcie stąd. Takie okropne ludzkie zoo (tylko nie wiadomo kto na kogo patrzy!).
Naiwnie założyliśmy, że fotografujemy tylko krajobrazy, a nie ludzi, nie wchodzimy im do domów i staramy się być gośćmi, a nie natrętami. Tyle, że chyba już się tak nie da. Ludzie z wiosek właśnie chcą, żeby do nich przyjść, oczekują zrobienia zdjęcia i przede wszystkim zapłaty za nie, nie chcą też zbytnio rozmawiać. Po jednym takim razie, nie chcieliśmy już w tym więcej uczestniczyć.

Gego zabrał nas więc do Turmi.
Licząca ledwo tysiąc mieszkańców, mieścina to lokalna metropolia, słynąca zwłaszcza z odbywających się tu co tydzień targów (oczywiście za wejście na otwarty dla wszystkich targ biały musi zapłacić). Jest to swoiste centrum i tygiel kultur i właściwie, jakby na to nie patrzeć ta osada z garstką mieszkańców jest bardziej kosmopolityczna niż niejedno milionowe miasto.

Ludzie chodzący w skórach i naszyjnikach z muszelek mieszają się z tymi ubierającymi się po europejsku ('Patrz, to mój brat!'), wśród kilku kafejek składających się jedynie z paleniska i dwóch koślawych stołeczków króluje jeden 'solar kiosk', jakby urwany z zupełnie innej bajki. Za to kupić w nim można całkiem zimne piwo, prawdziwy rarytas w tym rozgrzanym przez cały rok miejscu!
Wyschniętym korytem rzeki biegają kozy, a czasem przemkną i kobiety niosące na plecach ciężkie pakunki, podczas gdy ich mężczyźni pracują w polu, albo... piją kawę (i tutaj także kawiarniane życie zarezerwowane jest tylko dla mężczyzn). Przeróżne środki transportu - od wysłużonych busików po melancholijne osiołki stoją 'zaparkowane' obok siebie. W dali, między suchymi trawami, majaczą słupy transmisyjne. Cała ta mieszanka jakoś tak zupełnie się nie gryzie i nawet na nas, jedynych białych nikt nie zawraca specjalnie uwagi (no może poza rytualnym 'one birr, one pen'). Aż do momentu, gdy podchodzi do nas dwójka szkrabów i chwytając za ręce, triumfalnie spaceruje kilkaset metrów;)

Skłamałabym jednak pisząc tylko o negatywnych odczuciach. Jeszcze pierwszego dnia wybraliśmy się z Gego na spacer po okolicznych wioskach plemienia Bana (to bliscy krewni pięknych Hamerów). I powiem Wam, że gdyby nie wizyta, to nie wspominalibyśmy Omo ciepło w żaden sposób. W jego rodzinnej wiosce bowiem, ukrytej wśród łanów sorgo, aparat fotograficzny oddaliśmy jej mieszkańcom, napiliśmy się z nimi kawy z tykwy siedząc pod bananowcem i papają, spróbowaliśmy okropnej trzciny cukrowej, a starsza matka czule mnie wyściskała, mówiąc, że wyglądam zupełnie jak jej córka!

*

Droga powrotna była z Turmi długa i monotonna. Z prędkością 30 km/h mijaliśmy cudne krajobrazy, małe stadka krów i kóz (znak, że wszędzie dookoła, w buszu mieszkają ludzie, dobrze ukryci przed wzrokiem obcych) i podskakiwaliśmy na wertepach. Kilkanaście kilometrów przed Dimeką złapaliśmy gumę, rzecz jak najbardziej spodziewaną na takiej drodze. Oszczędzę Wam opisu całych perypetii ze zdobywaniem nowego koła w tej głuszy, dość, że po godzinie czekania złapaliśmy stopa na masywnej ciężarówce Isuzu. Stojąc na pace i starając się utrzymać w pionie, chwytając się czego popadnie, właściwie surfowaliśmy w powietrzu i było wspaniale! Mieliśmy szczęście, bo ze względów bezpieczeństwa to niezapomniane przeżycie jest zabronione dla białych!

W Dimece po godzinie czekania dojechał do nas nasz busik i udaliśmy się w dalszą drogę powrotną do Key Afar. Nie ujechaliśmy jednak daleko, gdy... strzeliło drugie koło! A my ugrzęźliśmy na poboczu, bacznie obserwowani przez tubylców, wychodzących co chwilę z buszu, żeby usiąść sobie koło nas na swoich mikroskopijnych krzesełkach, które zawsze mają ze sobą (i których używają też jako poduszek!), popatrzeć przez godzinkę i wrócić do siebie. Takie lokalne show;)
I właśnie ta ciekawość przypadkowo spotkanych ludzi była jednym z najbardziej autentycznych przeżyć w Dolinie Omo. To oni wychodzi do nas, zaciekawieni, dyskretnie obserwowali i wracali do siebie. To chyba ostatnie takie chwile tutaj - Omo ma zostać zamienione w wielką plantację trzciny cukrowej, a mieszkające tutaj plemiona przesiedlone w inne miejsca.
Południe podobno potrzebuje postępu.




** Dla jego usprawiedliwienia: w Etiopii zabroniona jest jazda w autobusie bez miejsca siedzącego (chyba jedyny taki kraj w Afryce). Policja często kontroluje autobusy i kierowcy nie stosujący się do przepisu, słono za to płacą (ok. 1000 birr właśnie). W praktyce jednak, jak zawsze przepisy lekko się obchodzi organizując na przedzie i w tyle autobusu prowizoryczne siedziska dla nadmiarowych pasażerów.

************************************************************

Informacje praktyczne:
* Kurs walut: 6 birr to ok. 1 zł.
* Warto tutaj na lokalnych targach zaopatrzyć się w etiopskie pamiątki (jeśli chcemy takowe przywieźć). Przede wszystkim wtedy naprawdę wspiera się lokalne rzemiosło, a nie masową produkcję, na jaką natkniemy się w Addis, no i pamiątki też będą bardziej autentyczne. Trzeba tylko pamiętać o negocjacjach, bo na 100% pierwsza cena, jaką usłyszycie będzie wzięta z kosmosu!
* Nie dajcie sobie wmówić, że przewodnika trzeba wynająć przed przyjazdem do Omo (a usłyszycie o tym wszędzie - w Addis czy w Arba Minch). Raz, że takiemu wynajętemu wcześniej przewodnikowi trzeba zapewnić transport i nocleg, to będzie on mniej obeznany z terenem niż ktoś, kto na stałe żyje w Omo (no chyba, że ktoś po prostu chce mieć kogoś przez całą drogę na południe). W lokalnych mieścinkach (Key Afar, Turmi czy Dimeka) bez problemu można znaleźć lokalnego przewodnika.

Ceny:
* Kawa w Key Afar - 7 birr
* Coca-cola - 15 birr
* Butelka tej - 20 birr
* Prosty obiad dla 3 osób z piwem - 160 birr
* Proste śniadanie dla 3 osób z coca-colą - 85 birr
* Spaghetti z sosem pomidorowym - 50 birr
* Wynajęcie busika na cały dzień z kierowcą i przewodnikiem - 1500 birr
* Wstęp do wioski - 100 birr
* Zdjęcie Hamerów - 20 birr
* Napiwek za odwiedzenie wioski - 10 birr
* Wstęp na teren kościoła w Key Afar - 100 birr (dla 3 osób)
* Nieoficjalny (!) przewodnik po pobliskich wioskach - 100 birr
* Nocleg w pokoju bez łazienki w Key Afar - 150 birr
* Nocleg w namiocie dla dwóch osób w Key Afar - 50 birr
* Bus z Key Afar do Konso - 100 birr
* Autobus z Arba Minch do Jinki - 86 birr

Przydatne adresy:
* W Key Afar spaliśmy w Nasa Hotel, w bardzo prostych, ale czystych pokojach ze sporym pojedynczym łóżkiem i moskitierą. Jest też wersja pokoi z prysznicem, ale i tak nie było wtedy wody. Hotel prowadzi też całkiem przyzwoitą restauracyjkę.
* Dokładnie na przeciwko Nasa, wybudowano ostatnio drugi hotelik, nie wzmiankowany jeszcze w przewodnikach o, zdaje się, nieco lepszym standardzie (ale i wyższych cenach).
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (40)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (9)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2014-03-16 17:44
Przeczytałam raz...potem ponownie i myślę jak trudne tam życie!
...myślę także o fotograficznym postanowieniu :"nigdy więcej" .
Aby nie było samych moich przemyśleń dodam,że zdjęcie kota z dalekiej Etiopii - wspaniałe!
 
Eugene
Eugene - 2014-03-16 20:09
Tak jak napisałaś na moim blogu „Nie miałam pojęcia o istnieniu tego kanału”, tak ja nie miałem pojęcia o tym że istnieje taki Geoblog w ogóle (troszeczkę wiedziałam od Zula i to za jej namową tu zacząłem). Dopiero od niedawna tu jestem i nadrabiam, czytam wasze opisy i oglądam zdjęcia z wypraw.
Twój opis jest wspaniały, GRATULUJĘ! Ja niestety nie jestem dobry w pisaniu, więc wyrażam swoje podróże w filmach.
Pozdrawiam.
 
mirka66
mirka66 - 2014-03-17 11:41
O takiej Etiopii opowiadala mi siostra.Super opis i zdjecia.
 
marianka
marianka - 2014-03-18 10:26
@Zula: rzeczywiście, wizyta na południu wywołała w nas bardzo mieszane odczucia. Ale obiecuję jeszcze sporo bardzo dobrych i ciepłych emocji;)

@Eugene: dziękuję serdecznie. No i jestem wielką fanką Twoich filmów! Rewelacyjna nowa geoblogowa perspektywa!

@Mirka: Dzięki;) Nasze trasy się nieco różniły, ale faktycznie jest kilka miejsc, które w Etiopii trzeba koniecznie odwiedzić;)
 
stock
stock - 2014-03-20 22:57
Unikam jak mogę odwiedzania takich turystycznych wiosek.

Póki co z Twoich wpisów przebrzmiewa chyba lekkie rozczarowanie... Mam nadzieję, że się mylę i dalsza część podóży okazała się przyjemniejsza!
 
marianka
marianka - 2014-03-21 10:53
Stock, trochę tak - wizyta na południu była dość rozczarowująca. Chociaż z perspektywy oceniam ją jeszcze inaczej niż na samym początku.
Ale tak czy siak, północ zrekompensowała nam ten niedosyt;)
 
mamaMa
mamaMa - 2014-03-21 20:19
Zderzenie z rzeczywistoscia...bywa szokujace, rozczarowujace, ale jak sie juz do niej przyzwyczaic, to odkrywa sie wiele ciekawych i waznych jej stron. Uroki podrozowania: palcem po mapie i tego prawdziwego;-)
Ladna para pijaca kawe...
 
marianka
marianka - 2014-03-23 18:47
:)))
 
stock
stock - 2022-12-28 20:45
Po przemyśleniu i zobaczeniu na własne oczy nie zgadzam się z myślą przewodnią tego wpisu. Najbardziej fascynujące, że ten inny świat istnieje naprawdę. Niezależnie od tego, jak łatwo się dostać do Turmi albo czy białas może sobie to zobaczyć. Zobaczy lub nie, ale te plemiona i ich zwyczaje będą trwać mimo naszej obecności. Wydaje mi się, że mieliście trochę pecha podczas swojej wizyty i przez to wynieśliście niezbyt dobre wrażenia.
 
 
marianka
Marianka
zwiedziła 37.5% świata (75 państw)
Zasoby: 673 wpisy673 3884 komentarze3884 12828 zdjęć12828 25 plików multimedialnych25
 
Moje podróżewięcej
31.12.2021 - 01.01.2024
 
 
31.03.2016 - 26.07.2023