Nie jestem łowcą miejsc z listy UNESCO, ale muszę przyznać, że jeśli tylko mam okazję, to bardzo chętnie nadłożę drogi, aby zobaczyć takie uhonorowane miejsce. Zwykle nie jestem zawiedziona, bo ludzie odpowiedzialni za wpisy naprawdę przykładają się do swojej pracy i wyróżnione miejsca są niezwykłe.
Tak było i tym razem - skoro cel słoweńskiej wyprawy się wyjaśnił, zostałam dopuszczona do planowania kolejnych miejsc i zaproponowałam wycieczkę do Idriji (dla ciekawych dotychczasowego planu wyjazdu, powiem tylko, że Rafał napisał przed wyjazdem do różnych Słowieńców z CS z pytaniem gdzie najlepiej się w ich kraju oświadczyć, a ci odwdzięczyli mu się całą gamą pięknych inspiracji, które zresztą po kolei odwiedzaliśmy!).
*
Idrija to zagubione wśród górskich serpentyn miasteczko, słynne przed laty ze wspaniałej kopalni rtęci.
Wg legendy wszystko zaczęło się tu wieki temu, gdy jeden z robotników czerpiąc wodę ze strumienia odkrył w niej dziwne metaliczne kuleczki. Wtedy też okazało się, że Idrija to jedno z nielicznych miejsc na świecie, gdzie rtęć naturalnie występuje i w postaci ciekłej i stałej, cynobrowej.
Po tym wielkim odkryciu zaczęł się okres prosperity miasteczka. Kopalnia tego cennego kruszczu była zresztą traktowana jak skarb przez wszystkich kolejnych władców tej krainy. Nieszczęśni mieszkańcy okupili to jednak bardzo ciężką pracą i chorobami - rtęć to jeden z bardziej toksycznych metali! Szczególnie uderza zwłaszcza w układ nerwowy, więc wielu górników cierpiało na tiki nerwowe lub jeszcze gorsze komplikacje. A mimo, że sama kopalnia należała do najbezpieczniejszych na świecie (praktycznie nie było tutaj żadnych wybuchów metanu czy zawaleń w korytarzach, tak częstych np. w kopalniach węgla), to prawdziwe nieszczęście przynosiły ze sobą pożary - opary trującej rtęci sprawiały, że ten, kto dostał się w ich pobliże umierał w konwulsjach i drgawkach. A na ratowanie kopalni nie było innej metody niż jej zalanie i osuszanie przez rok lub nawet dwa lata. Bardzo więc z ogniem trzeba było tu uważać.
Z drugiej strony dzięki temu Idrija słynęła już od dawna jako miejscowość z najlepszą i najbardziej upowszechnioną służbą zdrowia.
Po zamknięciu kopalni prężni mieszkańcy nie pogrążyli się w bezrobotnej beznadziei, tylko wzięli do roboty - dziś mieścina wciąż jest bogata, idyllicznie czysta i szczyci się wyrobem drobnej elektroniki (m.in. dla Boscha). Kopalnia przez parę lat zapomniana, dziś odzyskuje blask, także i za sprawą unesco-wpisu.
Nic więc dziwnego, że 3 lata temu Idrija otrzymała tytał
Alpejskiego Miasteczka Roku!
*
Byliśmy tam dość późno, celując w ostatnią tego dnia godzinę wstępu do kopalni (16:00 w soboty). Spiesząc się przez kręte serpentyny mieliśmy gorącą nadzieję, że zdążyliśmy i faktycznie byliśmy na styk. Nie macie pojęcia jak byłam zawiedziona, gdy zastaliśmy drzwi zawarte kłódką. Na szczęście sprawa szybko się wyjaśniła - pan obsługujący kasę musiał na chwilę wyjść.
Byliśmy jedynymi zwiedzającymi, eksluzywnie mieliśmy więc prywatnego przewodnika mówiącego po angielsku. Od niego dowiedzieliśmy się, że kopalnia wiąże duże nadzieje z zeszłorocznym unescowym wpisem - mają nadzieję, że wreszcie zacznie przybywać tam więcej gości, bo na razie nie mają zbyt wielkiego ruchu. A niesłusznie, bo podziemna trasa była jednym z ciekawszych miejsc, jakie odwiedziłam od dawna!!!
Niech najlepiej zaświadczy o tym to, że gdy z powrotem 'wdrapywaliśmy' się po śliskich kopalnianych schodkach na powierzchnię, nasze smutne miny mówiły tylko jedno:
'To już?'.
Jeśli więc będziecie kiedyś w Słowenii, jedźcie do Idriji!