Ptuj był moim pierwszym zetknięciem ze Słowenią.
Zawsze tak trochę jest, że taka wizytówka staje się pewnego rodzaju metryką, matrycą, do której przyrównuje się kolejne doświadczenia i miejsca. Tak też było i z Ptujem - jego spokojna, cicha i czysta starówka została dla mnie wzorem 'słoweńskości'.
*
Na miejsce dojechaliśmy nie bardzo późnym, ale bardzo ciemnym już wieczorem. W malutkim miasteczku szybko odnaleźliśmy hostel i korzystając z nie tak późnej godziny, postanowiliśmy wyskoczyć na spacer po mieście. Spodziewałam się typowo wieczornego, zimowego spokoju - miękkiego światła latarni, kilku przechodniów ślizgających się czasem po ledwo zamarzniętych kałużach i kawiarni pełnych czerwononosych, zmarzniętych ludzi sączących grzane wino. A tymczasem... wszędzie było kompletnie pusto!
Zmarznięte, słabo oświetlone ulice, kilka powiewających na wietrze papierowych chorągiewek, pozostałych po nie wiadomo jakim święcie i prawie żadnych ludzi. Paradoksalnie, mimo, że zwykle wolimy gwarne i żywe miasta, to pusty Ptuj miał w sobie wiele uroku. Trochę zresztą tak zapamiętałam całą Słowenię...
Słowenia jest spokojna... jak stare miasto Ptuja po godzinie 19 w mroźny późnolistopadowy wieczór - kwadratowa
wieża miejska z godnością prezentująca wszelkie okoliczne pozostałości antyczne, wbudowane w jej bryłę (
Muzeum Povoden), stojący obok cichy, romańsko-gotycki
kościół rektorski św. Jerzego i zamykający ten widok cichy ryneczek. Ten mały skwer nie tętnił życiem ani wieczorem ani rano, gdy szukaliśmy śniadaniowej kawy.
Słowenia jest dumna... jak potężny i prosty w bryle
zamek górujący nad starym miastem. Jego pocztówkową sylwetę znajdziemy na każdej pocztówce z Ptuja. Wielokrotnie przebudowywany zgodnie z aktualnie panującymi stylami architektonicznymi nie zatracił swoich właściwości obronnych - podobno aż do najazdów tureckich był uznawany za jedną z najlepszych fortec tej części Europy. Choć dziś 'broni' jedynie zbiorów
Muzeum Regionalnego, wciąż robi wrażenie i jest dumą miasta. Bo Słowenia jest dumna ze swojego dziedzictwa. Ten niewielki kraik, wciśnięty między Austrię, Włochy i Chorwację, mylony raz z Jugosławią, a raz ze Słowacją, tym bardziej rozumie konieczność docenienia i dbania o własne dziedzictwo narodowe.
Słowenia jest małomiasteczkowa... jak urocze ptujskie uliczki i stare kamieniczki z ich ukrytymi miniaturowymi dziedzińczykami. Całe miasteczko, uznawane za jedno z najstarszych i najważniejszych w Słowenii, liczy sobie może z 20 tysięcy mieszkańców i koncentruje się wokół wysokiego zamku i
ulicy Prešernova. Większość wartych zobaczenia widokow, zabytków czy budynków (
Dom Romański czy
Dom Ljutomera) znajdziemy właśnie tutaj.
Kilka ukrytych w zaułkach knajpek (to tutaj w końcu udało nam się znaleźć miejsce pełne tubylców pijących gorącą herbatę!) i schowane urocze podwórka tylko potwierdzają, że życie toczy się tu bocznym, spokojnym torem. I dobrze!
*
To były moje pierwsze myśli przy stawianiu pierwszych kroków w Słowenii. Choć z czasem doszły nowe skojarzenia, to cały wizerunek tego kraju w moich oczach zasadniczo się nie zmienił - niewielkie państwo, trochę alpejskie, trochę śródziemnomorskie. Ze słowiańską fantazją skrytą za niemieckim porządkiem, włoską pastą i bałkańską rakiją. Różnorodne, ale bardzo spójne. Piękne!