- Muszę wziąć dwa dni zaległego urlopu. Pomyślałem, że może też wzięłabyś wtedy wolne i pojechalibyśmy gdzieś na 4 dni? - usłyszałam.
- Hm, brzmi dobrze! Kiedy? - nie wahałam się długo.
- Koniec listopada.- Nie ma problemu! Gdzie jedziemy?- A to już niespodzianka!*
Taką właśnie rozmowę odbyliśmy kilka tygodni temu. Jako człowiek, który kocha wiedzieć co się dzieje, wielokrotnie próbowałam podpuszczać Rafała, żeby zdradził mi kierunek wyjazdu, ale milczał jak zaklęty. Udało mi się wyciągnąć tylko, że jedziemy autem gdzieś pół dnia drogi z Krakowa. Przyznam, że znając jego niechęć do planowania czegokolwiek, nieco obawiałam się jak ten wyjazd będzie wyglądał, ale wraz ze zbliżającym się końcem listopada ekscytacja brała górę.
Gdy więc nadszedł umówiony czwartek rano, wsiadłam do auta trzymając w ręku wszystkie mogące pasować przewodniki i drogową mapę Europy, tak, aby nic nie mogło mnie zaskoczyć;) Z każdym kilometrem na liczniku robiłam kolejne kalkulacje, ale mój towarzysz zachował kamienną twarz i nie dawał po sobie poznać czy moje strzały są celne. Nauczył się nawet trasy na pamięć, aby nie włączać GPSa!
Niespodzianka jednak szybko się wyjaśniła - gdzieś w połowie drogi zabłądziliśmy, GPS okazał się niezbędny, a ja... triumfowałam!