SÄ… historie mniej i bardziej wiarygodne.
Takie, które właściwie zawierają tylko zbiór suchych faktów i te, które nie mają z nimi nic wspólnego.
Jako osoba o umyśle nader ścisłym, kocham porządek, logikę i wiarygodność. A jednocześnie jakoś niemożliwie intrygują i pociągają mnie właśnie te mgliste, przekolorowane i dziwaczne legendy i podania.
I choć mojej ulubionej, niezwykle abstrakcyjnej gruzińskiej legendy o budowie kościoła św. Dawida nic chyba nie pobije, to opowieść o założeniu
Monastyru św. Mikołaja od kotów także zasługuje na wysokie miejsce w moim rankingu.
A było to tak...
Dawno, dawno temu, gdy Cyprem władał jeszcze rzymski cesarz Konstantyn, wyspę nawiedziła straszna plaga suszy. Plony były mizerne, skwar nieprawdopodobny, a na domiar złego, na wyspie rozmnożyły się na potęgę jadowite węże. Echa tego złego czasu na długo zapisały się w pamięciach Cypryjczyków -
'Ludzie umierali, ale rodziły się żmije' pisał poeta Jorgos Seferis.
Ratunku szukano u rozmaitych źródeł i autorytetów, ale dopiero cesarska matka, święta Helena, przyniosła wyspie wybawienie. Z nieodległego dworu cesarskiego w Konstantynopolu kazała na Cypr sprowadzić tysiące kotów. Statki załadowane dzielnymi futrzakami cumowały na przylądku, nazwanym na ich cześć
Kocim Przylądkiem (Kapo Gatos). Nim jednak zmierzyły się z wężową plagą, musiały przejść trening, którym zajęli się mnisi z pobliskiego
Monastyru św. Mikołaja. Podobno na dźwięk kościelnego dzwonu dzielne kocury ruszały w pola, aby polować na węże.
Nie minęło wiele czasu i węże zostały przetrzebione, a koty w nagrodę już na stałe zyskały prawo osiedlenia się w tym miejscu.
Legenda jest cudna, choć trudno powiedzieć czy prawdziwa.
Fakt, że kotów, którymi opiekują się zakonnice (klasztor po tureckich najadach najpierw opustoszał, a dziś jest siedzibą żeńskiego zakonu) jest tu mnóstwo, ale niektórzy badacze wywodzą ich rodowód z jeszcze bardziej starożytnych czasów, kiedy to w tym miejscu znajdować się miała świątynia egipskiej bogini Bastet, przyjmującą postać kotki.
*
Jako wielka miłośniczka kotów, nie mogłam sobie odmówić odwiedzenia tego miejsca. Kilka razy więc pomachaliśmy kierowcom przy drodze, potem dobry kawałek przeszliśmy na piechotę (ciesząc się słońcem, którego w Krakowie już ubywało!), aż wreszcie stanęliśmy przed klasztornymi zabudowaniami.
I tu wielkie rozczarowanie!
Cicho, głucho i jakoś tak pusto.
Mocne słońce rozgrzewało suchy przyklasztorny ugór, budynki wyglądały jak na wpół wyremontowane, po kotach ani śladu, a na dodatek jeszcze wszystko zamknięte...
Przez chwilę czułam się niezwykle rozczarowana, aż do momentu, gdy kawałek dalej znaleźliście drugie, tym razem otwarte wejście, a za nim od razu inny świat - bardziej zielony, zadbany i żywy. Zaraz zresztą przywitał nas tam odciśnięty w brukówce koci ślad - jesteśmy więc na miejscu!
Pierwszych mieszkańców tego miejsca udało nam się dostrzec kilka metrów dalej. Leżeli sobie wygodnie ciesząc się cieniem wiekowych murów. Z każdym naszym krokiem robiło się ich zresztą więcej - zajmowali kwietniki, schody, leżeli pod kolumnami i w krzakach, kompletnie nie robiąc sobie nic z dwójki przybyszów.
Zupełnie jakby cieszyli się z zasłużonego odpoczynku po dobrze wykonanej robocie. Zresztą, kto ich tam wie!
*
Na koniec nie mogę jeszcze nie wspomnieć o statusie prawnym miejsca, w którym się znaleźliśmy. Akrotiri to teren brytyjskiej bazy wojskowej (jedyna w obrębie Morza Śródziemnego baza RAF), całkowicie wyłączony spod jurysdykcji cypryjskiej. Oficjalnie jest wynajmowany przez Brytyjczyków (którzy za wynajem nic zresztą nie płacą), ale faktycznie jest traktowany jako część UK (ma status terytorium zamorskiego).
Znajduje się tu największy cypryjski akwen
Jezioro Słone. Dość rozległe i bardzo płytkie (ok. 1 m!) stanowi wspaniałą bazę dla migrującego ptactwa. Dla pozostałych miłośników flamingów - te różowe ptaszyska można spotkać tutaj szczególnie zimą!