Na koniec wycieczki wracamy do Nowego Jorku, tym razem pojawiającego się w wieczorowej odsłonie.
Dopiero zresztą o tej porze tutejsze lipcowe życie nieco się uspokaja.
Miasto, zmęczone ciągłym wilgotnym upałem, rozkoszuje się lekkim nadmorskim wiatrem, zwalnia, przyspieszonego do tej pory, kroku i rozkłada się na ławkach, w knajpkach czy nad wodą.
Powoli zapalają się miliony świateł - w wieżowcach, na mostach, w parkach i na placach. Mimo, że daleko tu od tego spokoju leniwej sjesty, znacznie bliższego nam Europejczykom, to i tu bardzo da się odczuć nieśmiałe, wieczorne spowolnienie.
Ten delikatny, jakby chwilowy, przystanek warto obserwować nieco z góry, z cudownego parku
The High Line. Odwiedziny w tym miejscu polecili mi
Mario z
mario.geoblog.pl, za co serdecznie dziękuję!
Park jest o tyle niezwykły, że znajduje się... kilka metrów nad ziemią!
Powstał w miejscu torów dawnej portowej kolejki i, jak dla mnie, stanowi przykład jednej z najlepszych rewitalizacji terenów poprzemysłowych. Ta zielona przestrzeń jest jakby zawieszona nad zwykłym pośpiechem nowojorskiej ziemi, pozwalając dosłownie się od niego oderwać, nabrać dystansu czy z ciekawością spojrzeć w dół.
Jego parkowa 'nieparkowość' to cudowne miejsce, aby po dniu pełnym trosk zanurzyć w nieco surrealistyczną przestrzeń, myśli i marzenia. Można posłuchać ulicznych grajków, napić się chłodnego mojito, tropić urywające się tu i ówdzie szyny i wpatrywać się godzinami w światła migoczące na wodzie.
Tu wszystko wydaje się możliwe. Jak to w Nowym Jorku!