Wileński kot dawno uciekł ze starówki, zmęczony ciągłymi wizytami głośnych turystów, uzurpujących sobie prawa do tego miasta i jego uciech.
Wycofany w cichsze, smutniejsze okolice siedzi w zaroślach, wśród zrujnowanych chałup i tylko czasem wystawi zza nich łeb, aby sprawdzić, trochę z niedowierzaniem, czy naprawdę jest tu tak cicho i pusto.
Myli się jednak ten, kto myśli, że wileński kot to samotnik. Ceni kocie towarzystwo, a czasem nawet, gdy jakiś zbłąkany przechodzień zapuści się w te dzikie tereny, kocur z ciekawością nawiąże kontakt z przybyszem. Pozwoli podejść, zrobić zdjęcie, a tak naprawdę trochę cieszy się z tego, że budzi podziw i zainteresowanie.
Ale wileński kot bywa także zły, bywa chory albo po prostu obojętny. Lepiej go wtedy zostawić jego własnemu widzi-misię, nie drażnić i po prostu dać spokój.
Nieszczęśliwy kot to najsmutniejszy widok na świecie.