'Najprzyjemniejsze miasto na wschodzie kraju' - przeczytałam w przewodniku.
Czy można wymarzyć sobie lepszą zachętę, aby pojechać do Mohylewa?
Wyboista droga, stareńki busik i już kilka godzin później prostowaliśmy nogi na mohylewskim dworcu autobusowym. Dookoła kwitło życie rodem z sowieckiego bazarku - przekupki próbowały przechodniom wcisnąć przeróżne wyroby podejrzanej proweniencji, trochę śmierdziało i nic nie zwiastowało atmosfery przedwojennego miasteczka, tak szumnie zapowiadanej w przewodniku. Nie spisując jednak Mohylewa na straty ruszyliśmy powoli w kierunku centrum.
Im dłużej szliśmy, to, przyznam szczerze, tym bardziej nie wiedziałam co myśleć.
Z jednej strony mijaliśmy ciekawe miejsca - nieco schowany za rzędami kamienic karmelitański
kościół św. Stanisława (z ogłoszeniami w języku polskim, a jakże!), osobliwy
łuk triumfalny ozdobiony wszelkimi możliwymi sowieckimi godłami czy piękny, ceglany
Teatr Dramatyczny. Wszystko to jednak wydawało się jakieś zupełnie niespójne, sztuczne i pozbawione życia.
Gdzież to najprzyjemniejsze miasto?
Niespiesznym krokiem dotarliśmy do samego centrum.
Dziwny rynek - plac otoczony z jednej strony wszelkimi symbolami metropolii (m.in.
biały ratusz z wieżą w tak polskim stylu!), a z drugiej stromą skarpą schodzący do nisko położonej rzeki. Nad samym uskokiem stoi potężny pomnik z wiecznym ogniem ku czci radzieckich wojów. Kilkoro nastolatków grzało nad nim ręce, jakieś pary objęte spoglądały w dół na rzekę, a poza tym jak okiem sięgnąć - żywej duszy!
No nic, nie spisujmy jeszcze miasta na straty!
Ten sam przewodnik, który zachęcił nas do przyjazdu tutaj, twierdzi, że Mohylew ma dwa punkty, bez odwiedzenia których wizyta w tym mieście nie może zostać uznana za ważną. Do pierwszego z nich, żeńskiego
Klasztoru św. Mikołaja doszliśmy powolnym, popołudniowym spacerem. Monastyr leży u stóp miejskiej skarpy, na płaszczyźnie obok rzeki. Prowadzą doń przerdzewiałe schody i zaniedbana, 'działkowa' ścieżka ze szczekaniem psiaków w tle. Jeszcze tylko mały, betonowy parking i oczom ukazuje się skromna, śnieżnobiała brama. A za nią - inny, spokojny świat!
- Gde vy? - przyjaźnie zagadnęła stareńka, okutana od stóp do głów, zakonnica dyżurująca w małej budce u wejścia.
Ku naszej uciesze rozmowa całkiem się kleiła, choć znane nam trzy rosyjskie słowa na krzyż niezbyt się przydały. Siostra, szalenie zdziwiona, że zawitali tu turyści z Polski, wręczyła mi chustę na głowę i dyżurną spódnicę (do ubrania na spodnie). Czując się bardziej przebrani niż stosownie ubrani (no dobra, tylko ja;)) ruszyliśmy w stronę zabudowań klasztornych.
Mały, bieluteńki kościół (barokowy
sobór św. Mikołaja Cudotwórcy), położona obok kaplica (
cerkiew św. Onufrego Wielkiego, zwana
zimową ze względu na to, że z racji założonego tam ogrzewania zimą nabożeństwa obywają się właśnie tam), mur z niewielkimi wieżyczkami, zadbane grządki, drzewka o bielonych pniach i przewijające się między nimi dostojne, owite w czerń siostry - to wszystko.
Malutka, sielska i starodawna wysepka wynurzająca się z oceanu socjalistycznego świata. Cisza i magia, których tak bardzo brakuje w realistycznym do bólu świecie za murami. Jak pięknie musi tu być zimą! - pomyślałam.*
Wracając do miasta, już z oddali zaczęły nas kusić błękitne banie
Cerkwii Borysoglebskich, drugiego obowiązkowego punktu wizyty w Mohylewie. Położone na prawym brzegu rzeki Dubrowienki wymagają pokonania kilku mostków, położonych wśród zielonych, bezpretensjonalnych bulwarów. Jeszcze tylko kilka kroków na wzgórze i oto staliśmy przed szeroko otwartą bramą w białym murze. Dookoła tętniło rodzinne życie - dostojny, brodaty pop żegnał się z odjeżdżającymi gośćmi, a jego dzieci wariowały wśród sakralnych zabudowań. Zachodzące słońce pozwoliło na kilka ciepłych zdjęć i szybkie zajrzenie do środka świątyni. Tak właśnie w moim sercu wizerunek Mohylewa zdecydowanie się ocieplił.
Gdy wczesnym wieczorem wracaliśmy w okolice martwego ryneczku, zastaliśmy tam zupełnie inne miasto!
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przy zapadającym powoli zmroku zapalono latarnie, w oknach zaświeciły się światła, a główny deptak miasta zapełnił się wesołymi ludźmi w wieczornych nastrojach. Ogródki knajpek zapełniły się pijącymi dobre, białoruskie piwo, w modnym (trochę skandynawskim w stylu) lokalu parę osób sączyło drinki. Grupka jakiś młodych nastolatków na ulicy grała wesołe piosenki na gitarze, jakaś inna para śpiewała objęta na murku, wszyscy się uśmiechali, a patronował temu niemy astronom z pomnika pod kinem
Radzima.
- Jak tu przyjemnie! - nie wytrzymałam.
* Nie pomyliłam się bardzo. Dla ciekawych - oto co znalazłam:
Klasztor zima******************************************
Informacje praktyczne:* 1 zł to ok. 2 000 BYR
* Bus z Homela do Mohylewa, ok. 3 h - 72 000 BYR
* Herbata - 4 000 BYR
* Blinczyki z kawiorem - 26 900 BYR
* Blinczyki ze śmietaną - 8 000 BYR
* Placki ziemniaczne zapiekane z kiełbaską - 37 000 BYR
* Drink bezalkoholowy - 15 000 BYR
* Bagażownia na dworcu czynna jest tylko do 18.