Z każdą minutą coraz bardziej wydawało się, że już naprawdę dojeżdżamy na koniec świata.
Busik podskakiwał na licznych wybojach, od czasu do czasu zatrzymując się na umownych przystankach, gdzieś zupełnie w szczerym polu.
Za brudnymi szybami powoli przesuwały się niedawno obsiane pola, czasem kilka drzew, a przy tym absolutnie żadnych zabudowań i ludzi. Monotonny krajobraz sprawiał, że wydawało nam się, że dookoła nic się nie zmienia.
Poza jednym - coraz częściej zamiast rosyjskiego
Zdrastwujtie!, podróżni pozdrawiali się naszym swojskim
Dzień dobry!.
Tak właśnie mijała nam droga do Sopoćkiń, jednej z najbardziej polskich miejscowości do Białorusi.
Zresztą to jedyne miasteczko w tym kraju, gdzie dopuszczono do użytku dwujęzyczne nazwy ulic - polskie i białoruskie. I choć dziś słychać tu raczej dziwny dialekt z pogranicza, to czuć, że to trochę inny kawałek Białorusi.
Mieszkańcy, w większości Polacy (przed wojną było tu też masę Żydów) bardzo zresztą zawsze dbali o swoją odrębność. Tuż po wojnie, kiedy okazało się, że przesunięta kilkanaście kilometrów na zachód granica pozostawia Sopoćkinie po stronie białoruskiej, społeczność miasteczka wystosowała do Ambasady Polskiej Moskwie list o następującej treści:
"wobec tego że rejon sopoćkiński zamieszkały jest w 100% przez Polaków i na podstawie Krymskiej konferencji granica powinna być przemieszczona po linii Kerzona, a linia ta przechodzi po rzece Niemen i dlatego cały rejon sopoćkiński przypadnie Polsce i dlatego nie należało by rujnować ludzi materialnie w tym rejonie, a szczególnie teraz przed żniwami, dlatego i prosimy Pana Posła o terminową interwencję zatrzymania wywozu Polaków z tego rejonu oraz roztoczenie opieki nad nami" (za Wikipedią)
Na nic jednak nie zdały się prośby o interwencję i zmianę granic. Polskie władze, będące pod całkowitym wpływem ZSRR, nie mogły zrobić nic. Polaków jednak stąd nie wywieziono, co jest swoistym ewenementem.
Trudno jednak mówić o Sopoćkiniach jako o miasteczku, którym niegdyś było. Dziś przypomina bardziej spokojną wioskę z małym ryneczkiem (nad którym góruje rzecz jasna pomnik czerwonoarmiejców). Gdzieś przemknie furmanka, ktoś czerpie wodę ze wciąż działających studni, a przed domami z ogródkami, kurnikami i obowiązkowymi budami dla psów, godzinami stoją ich gospodarze i dyskutują o losach wszechświata.
O czasach, w których miejscowość prosperowała lepiej przypominają widoczne z daleka pseudobarokowe hełmy na wieżach
kościoła Wniebowzięcia NMP i św. Jozafata Kuncewicza. Położony na uboczu kościół miewał lepsze i gorsze czasy - założony za dostatnich czasów I RP, po powstaniu styczniowym zamieniony na cerkiew (na szczęście na krótko), dziś, dzięki powiązaniom z polskimi parafiami, jest sopoćkińskim strażnikiem dawnych, polskich tradycji.
Kto wie, jak długo jeszcze się tu utrzymają?
******************************************
Informacje praktyczne:* 1 zł to ok. 2 000 BYR
* Z Sopoćkiń blisko do białoruskiej strony Kanału Augustowskiego, który warto odwiedzić przy okazji wizyty w tych rejonach.
* Bus Grodno - Sopoćkinie: 12 000 BYR
* Bus Sopoćkinie - Grodno: 9 000 BYR (inny przewoźnik)