Linia Curzona* wyznaczała jasny podział - granica biegnie Niemnem, a więc lewobrzeżne Grodno zostaje w Polsce, a prawobrzeżne należy do ZSRR. Na nic jednak się nie zdały protesty mieszkańców, petycje i odwołania do wyższych instancji, granicę przesunięto na zachód, a Polska straciła oprócz Grodna także i kilka okolicznych wsi zamieszkanych wyłącznie przez Polaków. Większość z nich zresztą wysiedlono, a ich miejsce zajęła ludność z dalekich zakątków ZSRR.
Tak właśnie zaczął się nowy etap grodzieńskiej historii.
Dlatego też po wizycie w Brześciu, skąd wyjeżdżaliśmy z mieszanymi uczuciami, bałam się trochę jechać do Grodna. Miasto wymieniane jednym tchem z Lwowem i Wilnem jest jednym z tych miejsc, o których się myśli, mówiąc o Kresach. Potężny ładunek związanej z nim historii jeszcze bardziej (może niesłusznie?) potęguje oczekiwania.
Tym razem jednak nie byliśmy zawiedzeni - Grodno jest ujmujące!
*
Z pociągu wysiedliśmy bladym świtem. Oprócz zaspanych podróżnych w pobliżu nie kręcił się zupełnie nikt. Chłodno, mgliście i szarawo - zupełnie jeszcze nie umieliśmy powiedzieć czy nam tu się podoba czy nie. Nic jednak tak nie pomaga na takie niezdecydowanie jak gorąca herbata z cytryną. Zmarznięci ruszyliśmy więc na poszukiwanie jakiekokolwiek lokalu, który o tej porze zaoferowałby nam coś ciepłego.
O takich zachciankach jednak można tu było o tej porze zapomnieć. Ani w pobliżu sporego dworca (długo i dokładnie remontowanego) ani nigdzie dalej nie było żywej duszy ani otwartych drzwi. Mimo to, gdy mgła stopniowo opadała, a różowawe o tej porze słońce wschodziło coraz wyżej, zaczęło robić się coraz przyjemniej.
Klockowate zabudowania dworcowej okolicy ustąpiły miejsca niewielkim piętrowym domkom przypominającym bezpretensjonalną architekturę małych miasteczek, ponury asfalt zamienił się w romantyczną brukówkę, a ładnie zagospodarowanym mijanym skwerom i parkom nie szkodziły nawet pomniki Lenina.
Powoli na ulice wychodzili pierwsi sprzątacze i inni, którzy najwcześniej zaczynali robotę. Wreszcie, tuż przed 7-mą zrobiło się całkiem jasno, mijało nas coraz więcej przechodniow, a my doszliśmy do samego centrum -
placu Sowieckiego.
*
Plac Sowiecki, od zawsze centralna część miasta, to właśnie to miejsce, które najlepiej daje odczuć przemiany, jakim poddane zostało Grodno.
Dawniej zwany placem Rynkowym czy Paradnym chlubił się najstarszym kościołem miasta czyli gotycką farą Witoldową (zbudowaną podobno jeszcze w czasach legendarnego księcia, który tak polubił to miasto, że zrównał je w prawach ze stołecznym Wilnem), później po nadaniu praw magdeburskich pięknym ratuszem, w czasach magnackich rezydencją książąt Radziwiłłów. Gdzieś w kąt wciśnięto jeszcze
klasztor Bernardynów i barokowy, jezuicki
kościół św. Franciszka Ksawerego.
Być może właśnie to położenie na uboczu pozwoliło tym dwóm zresztą przetrwać. Śladów ratusza i radziwiłłowskiej rezydencji można szukać bowiem jedynie pod rynkową posadzką, a fara została wysadzona przez nowe, powojenne władze, aby nie
szpeciła centrum sowieckiego miasta. Plac zamieniono w wyasfaltowane rondo (dziś co prawda na szczęście się z tego wycofano), wschodnią pierzeję w ciąg niezbyt interesujących klockowatych zabudowań, a jego południowy koniec zamknięto dziwacznym
Teatrem Dramatycznym z obowiązkowym czołgiem-weteranem w sąsiedztwie.
Mimo tych starań aby Grodno
'usowiecczyć' i architektonicznych radzieckich koszmarków, nie udało się zamazać grodzieńskiego charakteru. O 7 rano wierni wciąż maszerują do odprawiającego msze po polsku kościoła św. Franciszka Ksawerego, po brukówce pobliskich uliczek słychać stukot kroków spieszących się, aby napić się rano dobrej kawy, w licznych parkach spokojnie pływają sobie kaczki, a z wieży dawnej bożnicy wciąż w południe słychać trąbkę. Wystarczy odejść kawałek od sowieckiego centrum, aby znaleźć tablice przypominające o żydowskich mieszkańcach miasta, cudowną, mozolnie odremontowywaną
Synagogę Główną, małe muzeum-
dom Elizy Orzeszkowej czy ślady po
złotych latach miasta za panowania króla Stefana Batorego, który szczególne kochał to miasto. Wciąż żywa jest też tutaj, wśród tutejszej licznej Polonii, historia o najmłodszych, wojennych obrońcach miasta.
Grodno nie jest pokorne.
*
Wraz z miastem budziła się także i nasza chęć do życia. Jedna mocna kawa wystarczyła, abyśmy z entuzjazmem pomaszerowali w kierunku najważniejszych zabytków Grodna -
Starego Zamku i
Nowego Zamku, położonych na sąsiadujących ze sobą wzgórzach nad Niemnem.
Każde z nas, mnie i Rafała, kusiło co innego. Ja byłam oczarowana historią związaną z tym miejscem - dawnym królewskim zamkiem (ukochanym przez Stefana Batorego), miejscem sejmów I RP (w tym ostatniego, w 1793 r.), podpisanym tu II rozbiorem Polski, spotkaniami Kościuszki z wiernymi wojskowymi, aż wreszcie abdykacją Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Rafała skusił bardziej opis wystawy jaka ponoć w Starym Zamku jest prezentowana (nie zweryfikowaliśmy, bo muzeum nie jest czynne w poniedziałek) - od oryginalnego testamentu Tadeusza Kościuszki, eksponatów z epoki brązu, starodruków i przedwojennych pocztówek po... wypchane zwierzęta, makiety białoruskich zakładów przemysłowych i rekordowej wielkości buraki cukrowe!!**
Uwierzcie, wizyta w tym miejscu brzmiała bardzo kusząco...
Trochę smutno przyznać, że oba zamki robią dziś przygnębiające wrażenie.
Zniszczone podczas licznych działań wojennych (od żelaznego XVII wieku po II wojnę światową), odbudowane zostały zgodnie z duchem innych czasów. Stary Zamek został przerobiony na carskie koszary (XIX w.), a Nowy Zamek na powojenną siedzibę partii z sierpem i młotem na tympanonie.
*
Jest jeszcze jedno miejsce, które trzeba odwiedzieć, aby móc powiedzieć, że było się w Grodnie.
Jest to sąsiadujące z centrum wzgórze Kałoża. Niewielki park kryje jedną z najdziwniejszych cerkwi, jakie kiedykolwiek widziałam. Maluteńka świątynia (najstarsza cerkiew w Europie Północnej!) wygląda jakby była zlepiona z dwóch, zupełnie niepasujących do siebie części - surowej, murowanej i jeszcze prostszej, drewnianej. Ta dziwna kompozycja to wynik XIX-wiecznej odbudowy cerkwi po tym, gdy jej połowa zapadła się wraz ze skarpą niemeńską. Mimo tego, że całość jest zupełnie niespójna, wręcz kontrastowa i dziwna, ma w sobie szalenie dużo uroku. Zupełnie jak Grodno!
******************************************
* Warto wiedzieć, że układ granic, który nazywamy Linią Curzona został w rzeczywistości zafałszowany! Pierwotny projekt zakładał pozostawienie Polsce Lwowa i Drohobycza oraz zamieszkanych przez polską ludność wsi w okolicy Grodna, takich jak Sopoćkinie.
Podobno pewnej lipcowej nocy jeden z pracowników brytyjskiego MSZ, bardzo nieprzyjazny Polsce lord Namier (w rzeczywistości był polsko-żydowskim emigrantem!), zmienił przebieg linii demarkacyjnej i następnego dnia została ona przekazana dalej właśnie w tej niekorzystnej dla nas formie!
** Źródło: przewodnik wyd. Bezdroża
'Białoruś. Historia za miedzą'.
******************************************
Informacje praktyczne* 1 zł to ok. 2 000 BYR
* Dwie kawy, omlet i 2 ciastka - 76 000 BYR
* Herbata i kawa - 22 050 BYR
* Muzeum w Starym Zamku jest nieczynne w poniedziałki.