Kąpiel w Morzu Martwym była jednym z marzeń życia mojej siostry.
A że marzenia życia to sprawa poważna i znacząca, wiadomo było, że
Ein Gedi,
Ein Bokek czy któryś z innych tutejszych kurortów będzie jednym z celów naszej wycieczki.
Każdy z nas trochę się podśmiechiwał z Ani, no bo co to za patetyczny cel życia - zwykła kąpiel w wodzie.
Muszę przyznać jednak, że gdy ostrożnie stawiając stopy, aby nie zranić się o solne kamienie, zanurzaliśmy się w słonej wodzie Morza Martwego, każdy z nas przestał się śmiać. Bo kąpiel w Morzu Martwym, to naprawdę przeżycie warte marzeń!
Mało kto z nas wierzył, że te wszystkie opowieści o leżeniu godzinami w wodzie, czytaniu gazety i ogólnym stanie nieważkości są prawdziwe. A jednak!
Zdecydowanie stan, jaki osiągnąć można w tej niezwykłej wodzie, wart jest poświęceń (i bycia mokrym, czego tak bardzo nie lubię!!;)).
A niedowiarków w kwestii naszego błogiego stanu niech przekonają zdjęcia.
Dodam tylko, że przed wejściem do wody warto wysmarować się olejkiem albo tłustym balsamem - zdradziecka sól bywa tak żrąca, że w przeciwnym wypadku trudno wytrzymać w wodzie dłużej niż 15 minut.
*
Morze Martwe jest dla mnie paradoksem - w niezwykły sposób łączy w sobie życie i śmierć.
Śmierć, bo według podań gdzieś na jego dnie rozkładają się z wolna ruiny Sodomy i Gomory, mitycznie rozpustnych miast.
A jednym z tysięcy nagromadzonych tutaj słupów soli może być żona Lota, ukarana za spojrzenie w przeszłość.
Śmierć, bo już Egipcjanie, zwąc go Morzem Asfaltowym wydobywali z jego wód bituminy służące do balsamowania zwłok.
Śmierć, bo Morze Martwe jest gorzkie w smaku. Smakuje tak ohydnie, że nikt nie musiał mnie przekonywać, że w tak słonej wodzie nie ma żadnych form życia.
Kto wie, może tak właśnie smakuje śmierć?
Życie, bo Morze Martwe, jak żadne inne miejsce w tym regionie, niesie ratunek ludziom cierpiącym na reumatyzm, nerwicę czy choroby kręgosłupa.
Życie, bo położone tutaj miasta z gorącymi źródłami siarkowymi i mineralnymi przyciągają tłumy rozbawionych, niekoniecznie chorych turystów. Zabawa trwa tu przez cały rok.
Życie, bo to nad jego brzegami, w Qumran kilkadziesiąt lat temu palestyński pastuszek znalazł prastare zwoje dokumentujące Wielkie Życie (dziś zwoje z Qumran przechowywane są w Muzum Izraela w Jerozolimie).
Życie, bo już w starożytności w dzisiejszym Ein Gedi korzystano z dobrodziejstw niezwykłego klimatu tego miejsca. Położone w najniższym punkcie Ziemi, jest znacznie cieplejsze niż regiony sąsiednie. Dlatego też od zawsze zbierano tu winogrona, banany, daktyle, hodowano bawełnę, wytwarzano hennę, sadzono róże i dbano o akacje. Brzmi jak zaciszna sielanka.
Życie, bo w tutejszym rezerwacie w Ein Gedi chroni się naturalne warunki życia koziorożców, gazeli i antylop.
A wreszcie
życie, bo nigdzie indziej nasza wyciecza nie nabrała więcej tempa niż tutaj. Pluski, radosne wrzaski, sto tysięcy zrobionych zdjęć, a przy tym styczniowe 27 stopni Celsjusza i poczucie bycia w wyjątkowym miejscu na świecie. Czego chcieć więcej?