Wodząc wzrokiem po mapie Europy nie sposób nie zauważyć Jeziora Genewskiego, największego z jezior Europy Zachodniej (gdzie się kończy zachód?) i Alp. Podzielone między różne regiony Francji i Szwajcarii od wieków było swego rodzaju spoiwem między nimi.
Spajało kulturalnie, kulinarnie, językowo. Dawało pracę, jedzenie i odpoczynek.
Dziś jest to dalej ważny punkt na mapie tych ziem, ale już w inny sposób.
Pisałam trochę o regionie Lavaux, Riwierze Szwajcarskiej czy Genewie i Lozannie. Wszystkie zwrócone ku jezioru, na nim oparły swoją niesłabnącą popularność. No i przyznajcie, gdy myślicie o Jeziorze Genewskim, to na myśl przychodzą Wam właśnie te miejsca.
Tymczasem ów północny brzeg ma swoją, nieco zapomnianą siostrę – brzeg południowy. Dużo rzadziej odwiedzany, zapomniał dawno o popularności, jaką zawdzięczał w czasach gdy był ulubionym miejscem wypoczynku sabaudzkich władców.
Mało kto z nas kojarzy znajdujące się tam miejscowości, a bardzo nie słusznie, bo są wyjątkowo urokliwe.
Następnego dnia zaczynał się grudzień i z tej okazji-bez okazji postanowiliśmy się wybrać na kolację do Yvoire, leżącego dokładnie w miejscu, gdzie Jezioro Genewskie dzieli się na Małe (le Petit Lac) i Wielkie (le Grand Lac).
O tym miasteczku słyszałam już wiele razy i rzeczywiście, ma ono coś magicznego w sobie. Krążąc po wąskich, rozwidlonych uliczkach zachwycaliśmy się listopadowo-grudniowym wieczorem, grą świateł i spokojem, jakim tchnie to miejsce.
Yvoire słynie ze swojej strategicznej pozycji u zwężenia jeziora, co nie umknęło uwadze władców Sabaudii. Szybko stanął tu zamek (XIV wiek), dookoła którego rozwijała się wioska rybacka. Co prawda w późniejszych latach jego militarna rola spadła, a pożar strawił dach, który odbudowano dopiero po 350 latach, ale zwyczajne, codzienne życie dalej kwitło nieprzerwanie. Do dziś przejść się można do malowniczych doków, gdzie przez wieki załadowywano towar i dobra z Włoch i Francji na łódki, aby handlować nimi na drugim brzegu jeziora. Albo wsiadano do barek, aby ruszyć na codzienny połów.
Jednak najsłynniejsze są tu brukowane uliczki i... dobre restauracje;)
Nie mogliśmy oczywiście nie sprawdzić czy ich fama jest zasłużona czy nie. Menu typowe dla regionu – na stole królował tartiflette. Ta zapiekanka z ziemniaków, boczku, śmietany, cebuli i dużej ilości sera jest przepyszna, ale tak sycąca, że kelner posłał nam pełne zrozumienia spojrzenie gdy odmawialiśmy deseru. Co więcej – powiedział, że mało kto jest w stanie zjeść coś jeszcze po takim posiłku;)
Nawet tak najedzeni nie mogliśmy sobie jednak odmówić ponownego spaceru po tym uroczym miejscu. Ciekawe czy ktoś 700 lat temu powiedziałby, że ta skromna wioska rybacka stanie się wielokrotnym laureatem konkursu na najbardziej ukwieconą miejscowość Francji (i członkiem związku najpiękniejszych miast tego kraju), w której zakochiwać będzie się każdy przybysz;)?
Mówiąc o tej stronie jeziora trzeba wspomnieć o jeszcze jednej miejscowości – Évian. Może ktoś z Was kojarzy tę nazwę? Pochodzi stąd bowiem jedna z najsłynniejszych wód mineralnych we Francji (o tej samej nazwie), a miasteczko jest znanym uzdrowiskiem. Zdrowotne właściwości bijących tu źródeł znane były od dawna, ale dopiero w XIX wieku postanowiono przekształcić ufortyfikowane miasteczko w uzdrowisko. Podobno co miesiąc produkowane jest tam średnio 40 mln butelek wody!
To co najcudowniejsze tam to, że na ulicach można trafić na studnie i fontanny z napisami 'Eau potable' i zupełnie za darmo napić się tej samej wody, którą sprzedaje się za ciężkie pieniądze;)
Sąsiadem-kurortem Evian jest Thonon-les-Bains, podobnie urocze.
Czy więc nie warto czasem zajrzeć na drugi brzeg, który od tego północnego różni się tylko brakiem winnic i mniejszym zaludnieniem, lecz w niczym mu nie ustępuje;)?
****
Zdjęcia są autorstwa Kasi, która nas odwiedzała w Genewie i mojego (ale teraz pewnie nie dojdziemy które dokładnie są czyje;))