Są takie miejsca, gdzie od razu czujemy, że właśnie takich miejsc szukamy na swojej drodze i w takich miejscach jest nam dobrze. I że jeśli nie na zawsze, to z całą pewnością chcielibyśmy zostać w nich przynajmniej na dłuższą chwilę!
Dla mnie takim miejscem stało się Abbaye de Fontenay.
Może ktoś byłby zdziwiony, bo nie jest to miejsce spektakularne, ale jego łagodny spokój, harmonia z otaczającą je przyrodą i położenie na uboczu podziałały na mnie jak kojący balsam. I sprawiły, że opactwo w Fontenay szybko ulokowało się na mojej prywatnej liście cudów świata.
Zanim więc zdążycie stwierdzić, że to strasznie nudne miejsce, zapraszam na spacer - szybko, póki brzydka pogoda odstrasza innych turystów i jest tu tak cicho...;)!
Cofniemy się najpierw do czasów głębokiego średniowiecza.
W Europie opadł już kurz po rajdach barbarzyńskich hord, Karol Wielki podbił już to, co miał podbić, mało kto pamięta, że Maurowie zepchnięci na Półwysep Iberyjski stanowili kiedyś poważne zagrożenie, a tymczasem z nie-do-końca-wiadomo-skąd nadciągnęli Słowianie i Madziarowie i założyli swoje państwa - sytuacja geopolityczna wydawała się na chwilę ustabilizowana.
Mamy XI wiek.
Reguła i życie zakonne jest już od dawna znane w Europie Zachodniej i cieszy się ogromnym szacunkiem. Tak ogromnym, że klasztory, opactwa i kościoły opływają w dostatki. Do tego stopnia, że mnisi wydają się zapomnieć o ubóstwie i wstrzemięźliwości, które kiedyś ślubowali. Św. Benedykt z Nursji przewraca się w grobie.
Rozpusta nie trwa jednak wiecznie i w ostatnich latach XI w. szlachetna idea tego Włocha zostaje odświeżona i powstaje zakon cystersów, którego surowa reguła wraca do korzeni monastycyzmu. Zakon szybko staje się bardzo popularny i jak grzyby po deszczu powstają jego filie, zwłaszcza tu, w Burgundii - Cîteaux, Clairvaux, Morimond... Zakonnicy skupiają się zwłaszcza w okół młodego arystokraty, Bernarda de Fontaine, który porzuciwszy swój luksusowy stan społeczny ze szczególnym zapałem rzucił do odnowy życia klasztornego. Ten wspaniały mówca, mistyk, uczony i niezwykle charyzmatyczny człowiek (do wstąpienia do nowo utworzonego zakonu zdołał namówić m.in. swojego wuja oraz pięciu braci, z których jeden zdążył już założyć rodzinę...!) znany jest nam dziś jako św. Bernard z Clairvaux. Niektórzy przypisują mu nawet autorstwo reguły zakonu Templariuszy!
Charyzma św. Bernarda powoduje, że już w 4 lata po założeniu przez niego opactwa w Clairvaux, w roku 1118 konieczne jest założenie filii. Wybór pada na bagnistą dolinkę w Montbard. Okazuje się ona na tyle niekorzystna, że mnisi szybko przenoszą się kawałek dalej, w magiczne miejsce u brzegu dwóch strumieni. Nazwano je 'Fontanetum' co z łaciny oznacza 'miejsce, które pływa u źródeł', co szybko przemianowano na brzmiące bardziej francusko Fontenay. W krótkim czasie za pomocą wielu fundatorów powstaje opactwo - centrum kultury, nauki, miejsce niesienia pomocy medycznej, a także katalizator postępu w rzemiośle i rolnictwie regionu.
Położenie na uboczu, w lesie gwarantowało ciszę i odosobnienie, tak ważne dla 'białych mnichów' (tak nazywano cystersów ze względu na ich białe habity). Wykonywali oni samodzielnie wszystkie prace potrzebne do klasztornego życia - opactwo było absolutnie samowystarczalne, a do tego udzielało pomocy okolicznych mieszkańcom i pielgrzymom (oczywiście wsparcie lokalnych możnowładców, tak pomagające w rozwoju było zawsze mile widziane;)). Jak wyglądało takie zakonne życie w średniowieczu?
Możemy z łatwością się o tym przekonać, bowiem opactwo w Fontenay to najstarsze tak doskonale zachowane opactwo cysterskie we Francji.
Naszą bramą, która cofnie nas w czasie jest... dawna piekarnia;) Nie przetrwała ona w pierwotnym kształcie, jednak zachowały się XIII wieczny piec i komin. Urządzono tu kasę muzeum, mały sklepik i muzeum (budynek nr 13). Kupujemy bilety, bierzemy mapkę (skan dodałam jako pierwsze zdjęcie;)) i wchodzimy!
Po drugiej stronie rzeczywiście znajdujemy się jakby w innym świecie. Zapominamy o tym, co zostało za drzwiami, które mamy za plecami. Ogród w stylu angielskim, przycięte trawniki, proste i surowe (cystersi byli bardzo przywiązani do reguły ubóstwa), ale bardzo piękne budynki, wszechobecny spokój i cisza - miałam wrażenie, że lada moment zza rogu wychynie dobrotliwie uśmiechnięty mnich spieszący do swoich codziennych obowiązków.
Żaden element nie jest tu zbędny. Każdy budynek ma swoją funkcję, która była potrzebna w prowadzeniu średniowiecznego mniszego życia. Pierwsze więc co widzimy to dawna psiarnia (nr 12), gdzie trzymano psy książąt Burgundzkich (szczególnie kochali oni charty) połączona z masywną, XII-stowieczną wieżą gołębnika (jej ściany mają ponad 1 m szerokości). Dzięki kontrastowi ich stylów całość wygląda jak domek żywcem wyjęty z bajki!
Po drugiej stronie ścieżki zresztą statuy dwóch psów przypominają o tych hałaśliwych mieszkańcach opactwa.
Mijamy je jednak szybko, bo tuż obok znajduje się najlepszy element tego miejsca - romański kościół opacki (nr 1). Pochodzi z lat '40 XII wieku, jest bardzo surowy, całkowicie pozbawiony ozdób i innych dekoracji (na specjalne życzenie św. Bernarda - bał się, że zdobienia rozpraszałyby mnichów), bardzo wysoki i majestatyczny. Kamień ścian ma ciepły kolor, a niewielkie okna wpuszczają i rozpraszają światło tworzące tu nieco tajemniczy, ale jednocześnie wspaniały nastrój. Do naszych czasów nie zachowała się oryginalna posadzka, a Rewolucja dość poważnie odarła go z dawnego blasku, ale jest to, przynajmniej dla mnie, jeden z najpiękniejszych kościołów, w jakich byłam!
Chodziliśmy po tej pustej świątyni, całkowicie oczarowani jej wzniosłą powagą, wyobrażając sobie jak pięknie tu musiało być kiedyś i po prostu nie mogliśmy stąd wyjść.
Nawet delikatne, lekko kiczowate lampki choinkowe oplatające pozostałości po ołtarzu i cokół pięknego XIII-stowiecznego posągu Matki Boskiej z Fontenay (jeden z najpiękniejszych przykładów średniowiecznej burgundzkiej sztuki rzeźbiarskiej) nie wyglądały tutaj niewłaściwie czy źle.
Za posągiem Maryi znajdują się drzwi, zwane dawniej 'Drzwiami Umarłych' ponieważ prowadziły na teren mniszego cmentarza.
Boczne schody z kościoła prowadzą do dawnego dormitorium (nr 2) z niesamowitym drewnianym sklepieniem (koniec XV wieku) zbudowanym na wzór... dna statku! Cysterska reguła wymagała, aby wszyscy mnisi spali w jednej sali. Do dyspozycji mieli jedynie słomiane maty i małe przepierzenia. Dziś ta wielka, pusta (i bardzo zimna - dormitorium nie było ogrzewane nawet zimą) przestrzeń robi niesamowite wrażenie.
Kolejny punkt trasy prowadzi przez cudowne, spokojne krużganki (nr 3), gdzie mnisi oddawali się modlitwie i medytacji. Był to centralny punkt i serce życia wspólnoty - prowadzono tu także rozmowy, czytano czy wykonywano część praktycznych zadań. Zaraz przy wejściu, po lewej stronie stał kiedyś regał z książkami (choć zdaje się, że stanowiły one wielką gratkę dla szczurów!). Codzienne spacery i trasy pracowitych zakonników starły już posadzkę krużganków, choć po południowej ich stronie można odnaleźć jeszcze oryginalne średniowieczne płytki.
Tuż obok do krużganków przylega prosty i elegancki wczesnośredniowieczny (także XII wiek) kapitularz. Służył jako sala spotkań i czytań (benedyktyńska reguła wymagała, żeby mnisi przysłuchiwali się codziennie nabożnej lekturze), a jego mała część prawdopodobnie była także zakrystią. Wszystko to po pięknym krzyżowo-belkowym sklepieniem wspartym na smukłych filarach.
W tej samej linii co kapitularz znajduje się kolejna sala - skryptorium (nr 5). To tu opracowywano słynne mnisie manuskrypty. Zimą ta sala musiała cieszyć się specjalnymi względami - była nieco ogrzewana przez sąsiednią (nr 6) średniowieczną kotłownię, której kominy widać z krużganków (było to jedyne ogrzewane pomieszczenie zakonne poza kuchnią i 'przychodnią'.
Można stąd wyjść do ogrodów zakonnych, gdzie mnisi hodowali zioła lecznicze wykorzystywane do wyrobu nalewek oraz leczenia schorzeń współbraci, a także okolicznej ludności. Przyjmowano ją w małym budynku (nr 7) położonym w ogrodzie, pełniącym funkcję przychodni. Ten, który dziś oglądamy (niestety dostępny tylko z zewnątrz) pochodzi z XVIII w., zbudowano go jednak na gruzach budynku XII-stowiecznego.
W ogrodzie położona jest także dawna przestronna kuźnia (nr 8) - ma 53 metry długości! Ona także została wybudowana w XII wieku. Mnisi wytwarzali i często wymyślali sami narzędzia, których używali do pracy, a także sprzedawali te, których im zbywało! Żelazo wytapiali z rud znajdujących się w skałach wzgórza położonego niedaleko, na zachód od klasztoru. Tuż obok kuźni płynie strumyk, którego wartki nurt był wykorzystany do poruszania koła młyńskiego i wytwarzania energii potrzebnej do obsługi wielkiego dźwigniowego młota, którym obrabiano żelazo. Odtworzono tu (w ramach współpracy kilku europejskich szkół technicznych, w tym dwóch z Polski!) dawny mechanizm hydrotechniczny, który wygląda imponująco!
Obok kuźni znajduje się mała fontanna i rybny staw, które pochodzą co prawda z XX wieku, ale upamiętniają tutejszą tradycję połowów pstrągów, które wielokrotnie serwowane były potem na stole burgundzkich książąt.
Jednym z budynków otaczających krużganki jest także tzw. 'więzienie' (nr 9). Wbrew pozorom nie więziono tam niepokornych mnichów, a... ich najważniejsze dokumenty;) Wysoki budynek miał stanowić ochronę przed szczurami - największymi wrogami mnichów.
Niestety tylko z zewnątrz podziwiać można pozostałości dawnej kuchni i refektarza - przypominam drugie ogrzewane miejsce w klasztorze, oraz XVII-stowieczną siedzibę opatów (nr 11). Wyróżnia ją bogatsza architektura, co może dziwić w otoczeniu tak surowych budynków. Ale wiąże się to z tym, że w wyniku reform w XVII wieku opaci zaczęli być mianowani przez króla a nie wybierani przez mnichów (jak było wcześniej) i często nie należeli do klasztornej wspólnoty. Czuli się bardziej namiestnikami niż współbraćmi, stąd odmienne ich traktowanie. I przymykanie oka na regułę ubóstwa.
Budynek nr 10, zbudowany na miejscu dawnej kuchni i refektarza przypomina o smutnych dziejach opactwa w historii nowożytnej. Było ono szczęśliwie zamieszkane aż do czasów Rewolucji, kiedy to zostało splądrowane, sprzedane jako własność narodu w roku 1790 i zamienione w wytwórnię papieru (z tych czasów pochodzi właśnie Galeria Seguin, czyli dzisiejszy budynek nr 10). I pewnie podzieliłoby los innych zrujnowanych dziś średniowiecznych wydziedziczonych opactw, gdyby nie łut szczęścia - w 1906 pewien bankier z Lyonu, Edouard Aynard znany kolekcjoner sztuki kupił opactwo od swojego teścia, Raymonda de Montgolfier. Zauroczony dziejami tego miejsca postanowił wydobyć je z industrialnej XIX-stowiecznej obudowy. Rozebrano wszystkie dobudówki z czasów papierni i opactwo odzyskało swoje surowe piękno. Stąd był już niewielki krok do listy UNESCO, na której znalazło się w 1981 roku.
Wychodząc już stąd mijamy usytuowany w samym rogu dawny, XV-stowieczny zajazd (nr 14), w którym mnisi zapewniali strudzonym wędrowcom i pielgrzymom schronienie i wikt.
Właśnie! Wikt! Idziemy na obiad;)