Jest takie miejsce niedaleko Rzymu, które nazywa się jego pierwszą kolonią, głównym portem i konkurencją dla Pompejów. Nic zresztą dziwnego, mowa bowiem o Ostii Antice, największych we Włoszech starożytnych ruinach.
Już sama jej przeszłość jest imponująca. Początkowo znajdowała się tu mała wioska (lub kilka jeszcze mniejszych:)) trudniąca się wytwarzaniem soli z wody morskiej, szybko jednak teren ten przyłączono do nowo powstałego państwa rzymskiego, a już w czasach republikańskich, doceniając położenie u ujścia Tybru, Ostia Antica się jego głównym portem, a z czasem także i jednym z najważniejszych portów w Basenie Morza Śródziemnego, gromadzącym zboże, które wykarmiało całe Wieczne Miasto. Kolejni cezarowie inwestowali w swoje okno na świat i miasto kwitło. Okres świetności zakończył się jednak wraz z upadkiem Cesarstwa, a teren ten stał się bagnem. Późniejszy władca tych terenów, papież Grzegorz IV przez moment próbował podnieść miasto ze zniszczenia i zamienić je w twierdzę obronną przeciwko Saracenom (IX wiek) - odnowił je, ufortyfikował i zmienił nazwę na Gregoriopolis. Na niewiele się to przydało - miejsce to nie odzyskało już dawnej świetności, aż do... teraz;)
Ruiny przykryte przez wieki konserwującym piaskiem zachowały się w świetnym stanie. Oczyszczone i odnowione prezentują się rewelacyjnie. W połączeniu z bardziej sierpniową niż grudniową pogodą i pięknem piniowo-cyprysowego parku, tym bardziej nas oczarowały. I mimo, że nie jest to tak popularne miejsce, wciąż pozostające w cieniu Rzymu, to jeśli macie ochotę na coś mniej standardowego niż Koloseum i Forum Romanum, z dala od zgiełku, to zdecydowanie warto tu przyjechać.
Pierwotnie plan przewidywał, że korzystając z położenia niedaleko od lotniska Fiumicino, na które przylatywaliśmy, pojedziemy tam od razu po przybyciu. W wyniku kilku zbiegów okoliczności wylądowaliśmy tam ostatecznie trochę później. Samo dotarcie do tej miejscowości, oddalonej o jakieś 60, 70 km od Rzymu nie nastręcza większych trudności - podmiejski pociąg (relacja B) kursuje dość często (ze stacji Piramide), bilet kosztuje 1 euro (po francusko-szwajcarskich cenach jest to miłe zaskoczenie) i zatrzymuje się tuż przy ruinach.
Warto przy tym zaopatrzyć się w Roma Pass - bilet, który pozwala na nieograniczone korzystanie z komunikacji miejskiej w Rzymie przez 3 dni oraz darmowy wstęp do 3 wybranych muzeów;)
PIERWSZYM pozytywnym zaskoczeniem
było to, że w dniu urodzin, turysta ma bilet za darmo! Żadne z nas co prawda urodzin nie miało, ale idea bardzo nam się spodobała.
DRUGIM pozytywnym zaskoczeniem
było to, że wczesny poranek był idealną porą, żeby tam pojechać. Nie dość, że światło było bardzo ładne, to przez większą część czasu krążyliśmy po ruinach zupełnie sami (nie zapominajmy, że we Włoszech życie wstaje duuuuuuuużo później niż gdziekolwiek indziej;)). Zalet wynikających z uniknięcia tłumów nie muszę chyba przedstawiać;)
TRZECIM pozytywnym zaskoczeniem
był rozmiar ruin. Wcześniej już wiedzieliśmy, że Ostia Antica jest spora, jak na portowe miasto przystało, ale nie spodziewaliśmy się, że aż tak;) Przy tym wszystkim, wciąż jest to odległość, która nie sprawia, że jest się znudzonym spacerem.
CZWARTYM pozytywnym zaskoczeniem
była dowolność w układaniu trasy i niezliczona ilość małych zakamarków i alejek, które wciąż można było odkrywać. Całe miasto przecinała wzdłuż droga Decumano Massimo, zachowana w swojej autentycznej, antycznej postaci, ciągnąca się od bramy głównej Porta Romana aż do przystani i bramy morskiej - Porta Marina. Od tej głównej osi odchodziło w bok wiele mniejszych uliczek gubiących się w labiryncie budynków, których układ jest w znakomitej większości zachowany do dziś. Trzymając się głównego kierunku i drogi z zachodu na wschód, odbijając co chwilę na boki, nie poganiani przez nikogo, nie ściągani z walących się schodków i nie wyciągani spomiędzy schowanych, na wpół zrujnowanych murów, mogliśmy czuć się jak prawdziwi odkrywcy;)
PIĄTYM pozytywnym zaskoczeniem
była atmosfera i różnorodność. Dawne miasto, jego specyficzny styl życia, gwar i potrzeby zostały wspaniale utrwalone w tych ruinach. Przechodzimy więc przez starożytną nekropolię, obok dawnych grobów i grobowców, podziwiamy antyczne termy Neptuna i resztki mozaik w salach, gdzie młodzi zapaśnicy ćwiczyli siłę swoich mięśni. Jest także i dawna galeria handlowa czyli magazyny, gdzie składowano przywożone statkami dobra z podbitych krain, oraz resztki baraków straży pilnującej porządku w mieście. Oczywiście wrażenie robi imponujący teatr na 4 tysiące osób, gdzie wciąż można usiąść na widowni i pogapić się na hasające na scenie koty;) Pominąć nie można serca miasta - dostojnego Forum, Kapitolu czy pozostałości po świątyniach Augusta albo Junony, Jowisza i Marsa albo niezwykłej okrągłej świątyni poświęconej Cezarom. Odnajdziemy tutaj też ślady kultu irańskiego Boga Mitry (bardzo popularnego w późniejszych latach Cesarstwa) oraz działania organizacji żydowskich - była tutaj także i synagoga. Wytrwali odszukają też resztki fontann, w których płynęła woda dostarczana akweduktami. Idąc dalej odnajdziemy też dawną tawernę zwaną Osteria di Fortunato, antyczną kafejkę zwaną Thermopolium (gdzie malowidła na ścianach zastępowały menu) oraz publiczne latryny!
Jednym słowem, było tu wszystko, czego prawdziwe miasto potrzebowało i potrzebuje. Potrzeby, wymagania i aspiracje nie zmieniły się przez 2 tysiące lat;) Lekcja pokory i... urbanistyki!