Francois-Louis Cailler, Phillipe Suchard, Henri Nestle, Jean Tobler, Daniel Peter, Rodolphe Lindt. To szwajcarskie nazwiska, które powinien znać każdy. Co ich łączy? To, co przychodzi na myśl, gdy wspomina się ich ojczyznę - najlepsza czekolada z mlekiem alpejskich krów;)
Będąc w tym kraju nie sposób nie pójść w góry, nie policzyć banków mieszczących się na głównym deptaku miasta, nie pójść do muzeum zegarmistrzostwa jak i nie zjeść czekolady. Jest to jedno z najbardziej banalnych skojarzeń ze Szwajcarią, ale właściwie w pełni uzasadnione. Szwajcarska czekolada to synonim jakości w świecie słodyczy;)
Nic więc dziwnego, że wspomniane nazwiska dziś sygnują olbrzymie, znane na całym świecie koncerny spożywcze.
Tak jak Genewa i Le Locle są mekką fanów zegarków, łasuchy wszystkich krajów świata też mają swoje szwajcarskie centrum pielgrzymkowe. Mieści się ono w niewielkiej wiosce Broc w kantonie fryburskim. To tu siedzibę ma fabryka wyrobów czekoladowych Maison Cailler (dziś połączonego z koncernem Nestle). I to, że przyznam, że jest tutaj jedno z najlepiej przemyślanych muzeów o nietypowej tematyce w jakich byłam, nie wynika wcale z tego, że zwiedzanie kończy się degustacją:) Mało tego że degustacją - można zjeść tyle, ile się jest w stanie!
Całe miejsce to świetnie zorganizowane przedsiębiorstwo. Najpierw krótkie, zautomatyzowane wprowadzenie w niewielkich grupach, z których każda ma odpowiednią, czekoladową nazwę. Wielkie brawa dla twórców muzeum - grupy wędrują bez przewodnika, który jest niepotrzebny, bo całość informacji zebrana jest w multimedialne przedstawienie. Jest więc ruchoma podłoga, szaleństwo świateł i dźwięków, dzikie obrazy i podróż w czasie, a człowiek sam nie wie jak w międzyczasie wchodzi mu do głowy całkiem sporo informacji. Że kakaowiec pochodzi z Ameryki Płd, że był tam niezwykle cenny (cenniejszy niż złoto), że przywieźli go do Europy konkwistadorzy (Cortez), ale przez wieki czekoladę znano tylko w postaci płynnej. Że była tak dobra, że... zakazano jej spożycia jako napoju diabelskiego, aż wreszcie któryś rozsądny papież wydał dekret, w którym stwierdził, że czekolada w nie za dużej ilości jednak nie wyrządzi krzywd moralnych;)
Poznajemy pionierskich Szwajcarów, którzy jako pierwsi wpadli na to, że do czekolady można dodać mleko (Daniel Peter w 1875 r.), a w poszukiwaniu idealnej lokalizacji fabryki trafili na alpejskie hale tego regionu. Wkrótce potem pan Lindt opracowuje technikę spulchniania czekolady w wirówce, dzięki czemu 'rozpływa się' w ustach i jest gładka. Zamiłowanie Szwajcarów do czekolady przejawia się zresztą nie tylko w wynalazkach - jest to nacja, który spożywa więcej czekolady niż jakikolwiek inny naród na świecie, średnio prawie 12 kg rocznie na osobę!
Po wprowadzeniu teoretycznym nadchodzi czas na praktykę. Mijamy wielkie wory prażonych orzeszków i migdałów (wszystkiego można próbować, mniam!), mijamy wielką przeszkloną maszynę produkującą jeden z najbardziej popularnych typów czekoladek Caillera (oczywiście wszystkiego w dalszym ciągu można próbować), aż wreszcie dochodzimy do miejsca (i momentu) kulminacyjnego. Sali z obiecaną degustacją.
Na środku stoi stół z ułożonymi po kolei tackami pełnymi przeróżnych rodzajów czekolad. Od zwykłych mlecznych, gorzkich, orzechowych po o wiele bardziej wyrafinowane praliny i pralinki. Co chwilę uśmiechnięta obsługa donosi nowe i nowe wyroby uzupełniające szybko powstające braki. Czy jesteśmy w raju...?
Na koniec tylko powiem, że raj szybko się skończył. Choć w to nie wierzyłam, to jednak mam limity czekoladowe. Pierwszy raz w życiu dobrnęłam do momentu, że nie dość, że nie mogłam zjeść więcej czekolady, to jeszcze wręcz ona mnie brzydziła i odpychała;) A gdy na koniec jeszcze wyszliśmy do czekoladowego sklepu, to nikt z nas nie mógł na te cuda i cudeńka patrzeć!
Aha, świstaków tam nie zatrudniają;)