Chyba najcięższy dzień do tej pory jak chodzi o autostop. Byliśmy przekonani, że przejazd drogą wzdłuż Balatonu (po zeszłorocznej przygodzie z węgierską policją baliśmy się już łapać na pobliskiej autostradzie) pójdzie nam bardzo szybko - w końcu są wakacje, Balaton to centrum węgierskiego plażowania, na pewno masa ludzi będzie jeździć w tę i we w tę.
Nic bardziej mylnego;)
Szło nam fatalnie - większość aut jechała na bardzo krótkie dystanse, od wsi do wsi, od plaży do plaży, tak więc posuwaliśmy się w żółwim tempie, czasem nawet na własnych nogach. W końcu uratował nas bardzo miły Polak podrzucając na zjazd na autostradę w kierunku Chorwacji. Nie ma to jak rodacy;)
Potem poszło już lepiej. Dwa stopy dalej byliśmy na granicy. Ponieważ nie było późno, próbowaliśmy łapać coś do Zagrzebia, który miał być naszym pierwszym przystankiem. Pech chciał, że byliśmy na przejściu granicznym, przez które jeździły głównie tiry, więc to na nich musieliśmy opierać nasze nadzieje. Problem w tym, że większość z nich kończyła swoją pracę w tym dniu lub musiała zaliczyć nocny przystanek na granicy w celu dokonania jakiś rozliczeń. Droga była kompletnie pusta! Do tego Chorwacja przywitała nas rzęsistym deszczem, więc schroniliśmy się w pobliskiej knajpce. Mieliśmy szczęście! Podszedł do nas jakiś miły pan tirowiec i powiedział, że jego kumpel będzie jechał za godzinę w kierunku Zagrzebia!
Godzinę później co prawda okazało się, że kierunek Zagrzeb był mocno przesadzony. Ale nasz nowy znajomy zaproponował nam, że możemy jechać z nim do Koprivnicy, gdzie czeka na załadunek, spać na pace (jak prawdziwe gwiazdy rocka mające swoje własne ciężarówy!) i rano jechać do Rijeki. Chwila zastanowienia... no i proste! Jedziemy do Rijeki!