Długo czekałam na to, żeby tu przyjechać. Kojarzyłam to miasto z secesją (podobno ma najwięcej budynków secesyjnych w Europie), którą uwielbiam, z Gaudim, wiadomo, katalońską autonomią i mojito. I nie mogę powiedzieć, żebym się zawiodła.
Gdy patrzy się na historię Barcelony, widać, że jest to miasto stworzone do wyższych celów;) Założona przez Fenicjan wchodziła na przestrzeni wieków w skład różnych krajów (od Imperium Romanum, Wizygotów po Maurów i Marchię Hiszpańską), zawsze pełniąc zaszczytne role. To, co zostało tu po burzliwych czasach, to przekonanie o swojej wyjątkowości i odwaga w rozwijaniu miasta. W połączeniu z hiszpańską umiejętnością zabawy, dynamiką i stylem życia powoduje, że warto tu wrócić. Co na pewno zrobię!
Z faktów mniej oczywisto-historycznych, o których trzeba wiedzieć:
- bardzo mocno czuć tu tożsamość narodową Katalończyków, którzy absolutnie nie czują się Hiszpanami. Niektórzy ekstremiści wolą z obcokrajowcami rozmawiać po angielsku niż hiszpańsku-kastylijsku! Tak więc rzeczywiście wszystko tu jest dwujęzyczne, a jeśli gdzieś jest miejsce tylko na jeden język, możecie mieć pewność, że to kataloński (taka trochę mieszanka kastylijskiego z francuskim;))!
- Barcelończycy nie znoszą mieszkańców Madrytu, jak przystało na obywateli każdego 'drugiego' miasta kraju w stosunku do stolicy. Przykłady można mnożyć (pozdrowienia dla wszystkich warszawiaków!)
- Barcelona jest świetnie położona, między morzem a górami. Z jednym i drugim jest nierozerwalnie połączona. Jedną z rzeczy, które najbardziej mi się dzięki temu podobały, jest ustalanie swojego położenia, które wyznacza pochyłość ulicy. Numery domów też są nadawane rosnąco w kierunku od morza.
- Barcelona to stolica Polaków. I to bynajmniej nie imigrantów z kraju Polska;) Katalończycy są nazywani przez pozostałych swoich rodaków właśnie Polakami, ze względu na to, że podobnie jak my, mają zupełnie niezrozumiały dla Hiszpanów język:)
Do Barcelony przyleciałam wieczorem. Gdy lądowaliśmy (na El Prat), jeszcze nie zapadł zmrok, więc było widać jak zniżamy się nad morzem i gdy było już całkiem nisko i wydawało się, że zaraz usiądziemy na wodzie pojawił się ląd i zaraz pas startowy. Kocham takie detale;)
Na lotnisku miało być romantycznie - kwiaty i rzewne powitania, jednak pierwsze 40 minut spędziliśmy oboje z Rafałem szukając się wzajemnie na różnych terminalach:)
Gdy jednak udało nam się w końcu się odnaleźć, wsiedliśmy w autobus do miasta (5,3 euro), żeby znaleźć się w pierwszym ważnym miejscu Barcelony, Plaça Catalunya. Jest to centralny punkt miasta - blisko stąd zarówno na Las Ramblas, do starego miasta, na Raval i do Eixample. Ale o tych miejscach potem;) Plac jest świetnym miejscem spotkań, odpoczynku (ławki, fontanny i wieczne tłumy;)) i siedzibą kilku instytucji kulturalnych.
Tutaj też odebrali nas nasi gospodarze (to właśnie błogosławieństwo programu Erasmus - można zjeździć pół Europy zatrzymując się wyłącznie u swoich znajomych;)).
Szybko okazało się, że będziemy mieszkać w typowym barcelońskim mieszkanku. Tak więc weekend w Barcelonie spędziłam żyjąc przy ulicy La Ramba, w kamienicy o nieprawdopodobnie wąskich korytarzach, jeszcze węższej, oldskulowej windzie, wyposażonej w podwórko, gdzie odbywają się autentyczne fiesty! Oczywiście nie zabrakło atrakcji takich jak jedno jedyne okno w mieszkaniu (pozostałe albo wychodzą na szyb wentylacyjny, albo na pozostałe pokoje;)), rusztowania z muzykalnymi panami robotnikami, wizyty policji u sąsiadów. Za to mieliśmy widok na zamknięty niestety tymczasowo dla turystów Palau Güell i jego kosmiczne kominy 'od kuchni'!