Gdy nasz podły nastrój sięgnął zenitu, los się nagle odmienił!
Zaczęło się od tego, że przy kompletnym, popołudniowym braku ruchu, na stację wjechało jedno niepozorne auto na węgierskich numerach. Nasz stacjowy przyjaciel poszedł je zatankować, a gdy kierowca poszedł płacić, nasz kumpel podszedł do nas i powiedział, że jest prawie pewny, że facet jedzie do Serbii. Jak tylko pojawił się znów na horyzoncie, od razu go otoczyliśmy i nie miał wyjścia - po jakiś 3 h byliśmy w Belgradzie! Wreszcie!:D
Pierwsze kilka godzin w tym mieście spędziliśmy na dostawianiu się do centrum, spacerze z plecakami i intensywnym poszukiwaniu hostelu. Gdy ten etap mieliśmy już za sobą, nie pozostało nam nic więcej niż udać się na wieczorną włóczęgę po bulwarze kniazia Michaiła, twierdzy (jest świetna!) i na kolację. Była bardzo bałkańska - cevapcici, szopska plus dobre, czerwone, serbskie wino. Do tego wszystkiego wieczór był całkiem ciepły, więc nic nie mogło zepsuć naszego humoru (nawet chrapanie współlokatorów w hostelu:D).