Geoblog.pl    marianka    Podróże    Za Kaukazem    Wyścigi!
Zwiń mapę
2010
14
wrz

Wyścigi!

 
Bułgaria
Bułgaria, Malko Tarnowo
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3096 km
 
Jak już wielokrotnie pisałam, złapać stopa w mieście jest trudno.
A gdy jest to największa metropolia Europy (no dobra, druga po Moskwie), to zadanie wymaga sporego przygotowania. Na szczęście Pająki wypytały (mimo, że w końcu nie jechali stopem) przyjemnych panów z hostelowej recepcji, więc wiedzieliśmy jak podejść do tematu. Podjechaliśmy kawałek tramwajem i doszliśmy do ulicy, która podobno, w dalszej perspektywie miała stać się autostradą.
Szliśmy dobry kawałek tą dwupasmówką (jedząc po drodze turecką wełnę;)), a gdy po pewnym czasie minęliśmy komisariat policji uznaliśmy, że to najwyższy czas zacząć coś łapać, co może przy odrobinie szczęścia podwiezie nas do obwodnicy. Zostawiając więc Blondasy z tyłu, ruszyliśmy z Rafałem do przodu. Minęliśmy jakieś zjazdy i wjazdy na drogę i zaczęliśmy ochoczo machać. Nie szło nam za dobrze - większość odmachiwała nam, że jadą tylko po mieście. W końcu zatrzymali się bardzo mili panowie, którzy na pace wieźli szyby. Trochę baliśmy się dołożyć tam plecaki, ale pokusa znalezienia się bliżej obwodnicy oczywiście przeważyła. Panowie najpierw chcieli nas zawieźć na dworzec autobusowy, ale udało nam się wytłumaczyć im (oczywiście bez użycia angielskiego i niemieckiego), że nie do końca nam o to chodzi, więc na szczęście wysadzili nas w dobrym miejscu. Nie była to jeszcze autostrada, ale zdecydowanie byliśmy już na peryferiach miasta. No i mieliśmy szczęście, bo jak się potem okazało, Blondasy na początku wylądowały na dworcu autobusowym:)
Następnego stopa łapaliśmy znów dłuższą chwilę, aż wreszcie ktoś się zatrzymał. Próbowaliśmy się dowiedzieć, czy jedzie w stronę autostrady, ale żadne magiczne słowa nie działały. W końcu samo z siebie zatrzymało się drugie auto, z którego wyskoczył ochoczy pan i... przepędził naszego rozmówcę z auta nr 1! Po czym powiedział nam, że tamten nie wiedział co to autostop, za to on doskonale wie i że on nas podwiezie. Trochę zgłupieliśmy, ale rzecz jasna nie zamierzaliśmy przepuścić takiej okazji. Ujechaliśmy już kawałek, gdy patrzymy, poboczem maszerują radośnie Blondaski! Nasz kierowca, gdy tylko ich zobaczyć od razu się zatrzymał i powiedział, że ich też bierzemy! Jakoś udało nam się (ledwo!) upakować w czwórkę z plecakami, ale byliśmy zachwyceni! Nasz uprzejmy kierowca zawiózł nas aż pod same bramki autostrady. Wreszcie wyjechaliśmy z miasta (po jakiś półtora godzinnych próbach!). Nasz nowy znajomy, żeby pokazać nam, że doskonale zna się na autostopie zrobił nam nawet kartkę z nazwą jednego z miast, przez które mieliśmy jechać (żeby ułatwić nam łapanie stopa, co jest całkiem niezłym patentem, ale w rzeczywistości w Turcji nie jest zbyt potrzebne:)).
Nie przeszliśmy jeszcze przez bramki (de facto, nawet nie ruszyliśmy się z miejsca), gdy znaleźliśmy nowego stopa. Stojący obok tirowiec zaproponował, że nas podwiezie i to całą czwórkę! Ścisnęliśmy się więc w trójkę (Magda, Tomek i ja) razem z plecakami z tyłu, na tirowej kanapie, a Rafał usiadł z przodu. Byliśmy zachwyceni, że jedziemy razem, a do tego jeszcze trafiliśmy na prawdziwie gościnnego Turka - zostaliśmy napojeni i nakarmieni, tak, że gdy wysiadaliśmy po jakiejś półtorej godziny w okolicach C(z)orlu, byliśmy pełni.
Teraz musieliśmy się już rozdzielić - prawdopodobieństwo, że znów trafimy na kogoś, kto będzie chciał wziąć czwórkę osób i ich plecaki było mniej niż nikłe. Znów poszliśmy z Rafałem na przód, zostawiając lepszą, tylną pozycję Blondasom. Zaczęliśmy jednak od razu machać, więc zaraz złapaliśmy stopa z tirem. Nasze szczęście nie trwało jednak długo, bo pan szybko zjeżdżał z autostrady, więc wysiedliśmy. Chwilę później minął nas inny tir z naszymi przyjaciółmi w środku. Tak uchachanej Blondyny nie widziałam w życiu!
Na szczęście nie czekając długo złapaliśmy stopa, który zawiózł nas aż do zjazdu na Kirklareli (żeby dostać się do Burgas w Bułgarii musieliśmy zjechać z autostrady i pojechać jakieś 100 km na północ, właśnie przez Kirklareli do bułgarskiej granicy).
Zjazd i kawałek drogi do bramek wyjazdowych z autostrady pokonaliśmy pieszo. Kompletnie pusta droga nie wróżyła nic dobrego. Nie mieliśmy jednak wyjścia, więc szliśmy na przód. Gdy usłyszeliśmy za sobą jakieś krzyki i się obróciliśmy, ujrzeliśmy nikogo innego jak nasze stare, dobre Blondasy maszerujące jakieś 100 metrów za nami:D Gdy doszliśmy do ekspresówki na Kirklareli okazało się, że na szczęście jeździ nią nieco więcej aut. Na samym skręcie minęło nas auto wiozące Tomasza z Magdaleną. Chwilę później sami złapaliśmy stopa - przyjemny busik (ale nie marszrutę ani nic płatnego:)), gdzie znów zostaliśmy nakarmieni i napojeni. Niestety nasi kompani jechali tylko do Kirklareli, skąd zostawało jeszcze jakieś 40, 50 km do granicy. Mieliśmy straszną ochotę na lody, a co więcej pozostało nam trochę tureckich lirów. Niestety na naszej drodze nie znaleźliśmy żadnego sklepu. Było już zresztą późne popołudnie, więc musieliśmy się streszczać, żeby coś złapać. Wtedy uśmiechnęło się do nas szczęście i złapaliśmy tira jadącego aż do samej granicy (w tę stronę, za Kirklareli nie jeździ już zresztą prawie nic, no chyba, że do granicy właśnie). Byliśmy bardzo zadowoleni, bo wciąż było jasno, więc mieliśmy spore szanse, że tranzyt na Burgas złapiemy jeszcze przed mrokiem.
Wtedy zdarzyło się coś okropnego. Nasz bardzo miły kierowca odebrał telefon, że na drodze do granicy jest coś nie tak, czy też, że jest jakiś problem (jak zwykle - nasze bariery komunikacyjne:)) i że nie może jechać dalej. Co gorsza - wszystkie tiry muszą zawracać! Było mu bardzo przykro, ale to przecież nie była jego wina. Nie muszę mówić, że to dla nas tragedia - tiry to jednak trzon naszego autostopu! Do granicy zostało jakieś 20 km - za dużo, żeby przejść pieszo. No nic, stanęliśmy na wzniesieniu drogi, gdzie było dużo miejsca do zatrzymania się dla naszego potencjalnego wybawcy i zaczęliśmy czekać. Nic, ale to absolutnie nic nie jechało. Za każdym razem, gdy mieliśmy już nadzieję, widziane przez nas auto zjeżdżało na pobliski plac budowy. Nasze perspektywy wyglądały marnie. Gotowi byliśmy oczywiście nawet zapłacić za transport, problem w tym, że nawet głupie marszruty nie jechały. Przez długi czas czekania tam minęły nas może ze 2 auta, które się nie zatrzymały, ale też nie zawróciły, co znaczyło, że droga musi być przejezdna.
W końcu coś się zatrzymało - miły pan coś nam tłumaczyć pokazując na palcach jakieś liczby. Nie wiedzieliśmy o co chodzi do końca, ale obojętnie czy chodziło o zapłatę czy o przejechanie kawałka drogi, na każdych warunkach chcieliśmy stamtąd pojechać! Niestety nasze obawy się potwierdziły - miły pan przejechał tylko kawałeczek, może 5 km, jadąc do swojej wioski. 15 km to wciąż sporo, a na drodze pustki. Zaczęliśmy lustrować wzrokiem pobocze, bo wizja spędzenia nocy w przygranicznych krzakach wydawała nam się coraz bardziej realna. Gdy jechało cokolwiek (raz na 15, 20 minut), nie zważając na islamskie konwenanse, machaliśmy oboje (ja nawet skakałam!). Żadnych skutków. Wtedy nadjechało dobre auto na austriackich numerach i co lepsze zatrzymało się na poboczu. Czuliśmy się wybawieni. Do momentu, gdy nie zobaczyliśmy, że auto jest pełne, a na tylnym siedzeniu siedzą... Blondasy! Okazało się, że Ci Austriacy specjalnie dla nich się zawrócili i nadkładają kawał drogi, żeby ich podwieźć do granicy. Proponowali nam, że wezmą nasze rzeczy, ale wobec słabych perspektyw złapania stopa do granicy i rosnącego prawdopodobieństwa, że będziemy musieli spać tam, gdzie stoimy, oczywiście nie mogliśmy przyjąć tej propozycji. No więc wróciliśmy do naszej marnej wegetacji na poboczu.
Niedługo później nadjechał jakiś pan na ledwo toczącym się motorku. Pogadaliśmy chwilę (on po turecku, my po polsku - możecie mieć pewność, że nikt nikogo nie rozumiał:)). Potem próbowaliśmy mu wytłumaczyć na migi, że chcemy się dostać do granicy, co w końcu chyba pojął. Nawet zrobiło mu się nas żal i pokazał ręką, że nikt tu nie jeździ (czego nie dało się nie zauważyć:)). Zaczął kombinować, że może nas podwieźć na swojej maszynie, ale niestety tylko pojedynczo. Na to oczywiście nie mogliśmy się zgodzić, czemu żarliwie daliśmy wyraz na migi. Pan nawet się specjalnie nie dziwił i zaczął nas zapraszać, zdaje się, że na herbatę do siebie, bo mieszkał w pobliżu. Byliśmy już trochę źli, bo w czasie naszej pogawędki przejechały nam dwa auta, nie reagując na nasze machania - nasz rozmówca, skądinąd miły, niestety dość je odstraszał. Nie było więc innej rady, jak powiedzieć mu, że idziemy na piechotę i zebrać się, tak więc i on odjechał. Wtedy wreszcie udało nam się złapać stopa. Co lepsze, był to Bułgar!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
marianka
Marianka
zwiedziła 37.5% świata (75 państw)
Zasoby: 673 wpisy673 3884 komentarze3884 12828 zdjęć12828 25 plików multimedialnych25
 
Moje podróżewięcej
31.12.2021 - 01.01.2024
 
 
31.03.2016 - 26.07.2023