Geoblog.pl    marianka    Podróże    Za Kaukazem    Wreszcie w Konstantynopolu!
Zwiń mapę
2010
11
wrz

Wreszcie w Konstantynopolu!

 
Turcja
Turcja, İstanbul
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2936 km
 
Nasze miejsce namiotowe nie przypadło nam do gustu, więc zebraliśmy się skoro świt. Nasz wczorajszy kierowca jeszcze smacznie spał i nie wyglądało, żeby planował wstawać w najbliższym czasie, zresztą nie wiedzieliśmy do końca jakie ma plany, więc postanowiliśmy go nie budzić, tylko jechać od razu. Zahaczyliśmy jeszcze o pobliską stację benzynową, gdzie tradycyjnie dostaliśmy za darmo herbatę (wierzcie albo nie wierzcie, ale poranki w Turcji wcale nie są takie ciepłe!).
Złapanie stopa wcale nie było takie łatwe. I to wcale nie ze względu na to zatrzymywanie się bądź nie aut, bo to w Turcji na szczęście małe piwo. Naszym problemem było dojście na autostradę, którą wczoraj jechaliśmy (zajazd dla tirów był przy jakiejś innej drodze). W życiu nie widziałam bardziej chaotycznie oznakowanych dróg. Doszliśmy nawet do skrzyżowania, gdzie znaki w każdym dowolnym kierunku pokazywały na Istambuł! Cały ten znakowy bałagan był tym bardziej paradoksalny, że drogi w Turcji naprawdę są w świetnym stanie:)
Tak czy siak, oczywiście w końcu daliśmy radę i zaczęliśmy energicznie machać. Byliśmy przekonani (zwłaszcza po tym jak wczoraj nam świetnie szło), że tak krótki dystans pokonamy 'na raz'. Nic bardziej mylnego. Oszczędzę sobie już opisów wszystkich stopów, jakie mieliśmy, ale za każdym razem, gdy wydawało nam się, że to już ostatni stop i że już prawie prawie jesteśmy na miejscu okazywało się, że to jeszcze nie auto do Istambułu. Nasz rekordowo krótki stop to koleś, który nas podwiózł może 500 metrów (i strasznie mu było smutno, że już musimy się rozstać;))!
Tak czy siak, wylądowaliśmy jakoś przed południem w Gebze, miejscowości na przedmieściach Istambułu. W ogóle trzeba wiedzieć, że Stambuł to jedno z największych miast świata - liczy sobie ponad 11 mln mieszkańców, leży na dwóch kontynentach (jest jeszcze jedno tylko takie miasto, Magnitogorsk na Uralu w Rosji) i jest olbrzymie. Nie tak łatwo więc dostać się do ścisłego centrum. Ponieważ z Gebze kursują już autobusy W MIARĘ miejskie, postanowiliśmy z nich skorzystać. Tradycyjnie zdaliśmy się na pomoc miejscowych, którzy życzliwie wpakowali nas do jednego z autobusów, gdzie kolejni tubylcy wskazali nam przystanek, na którym należało wysiąść. Tym razem były to już w miarę przedmieścia samego Stambułu. Musieliśmy przesiąść się do kolejnego autobusu. Cena 3 lirów (ok. 6 zł), jaką musieliśmy od osoby zapłacić za tę przyjemność wydawała nam się początkowo dość wygórowana. Szybko zmieniliśmy jednak zdanie, gdy okazało się, że autobusem tym jechaliśmy ok. 1,5 godziny! I to wcale jeszcze nie do centrum miasta.
W autobusie zdarzyła nam się kolejna miła rzecz. Jechaliśmy już od jakiegoś czasu i widocznie wyglądaliśmy na dość zagubionych turystów (którzy zresztą raczej tam nie jeżdżą po przedmieściach miasta i to jeszcze takimi środkami lokomocji;)), kiedy jakiś młody turecki student, który stał koło nas, zapytał się gdzie chcemy dojechać (mówił po angielsku - duży plus!). Powiedzieliśmy, że do Istambułu, po czym on się zaśmiał mówiąc, że to wszystko tu to przecież Istambuł. Sprecyzowaliśmy, że chodzi nam o centrum i Hagię Sofię, w pobliżu której mamy hostel i czekają na nas przyjaciele. On na to odparł, że to jeszcze kawał drogi - po autobusie musimy wsiąść w metro, a potem jeszcze w tramwaj. Ale żebyśmy się nie martwili, on nam pomoże. I że mamy szczęście, bo mimo, że jest Bayram i wszystkie środki lokomocji są zatłoczone, to wszystkie bilety z tego powodu są znacznie tańsze.
Nasz znajomy ma na imię Vulcan. To, że go spotkaliśmy to było prawdziwe zrządzenie losu. Nawet nie chodzi o to, że pomógł nam dostać się do hostelu, bo pewnie byśmy dali sobie radę, czy o to, że był niesamowicie miły. Przede wszystkim, co nas ujęło, zaproponował nam, że jeśli mamy czas, to może nam pokazać ciekawe miejsca w Istambule, mniej turystyczne. Taka okazja się często nie zdarza, więc zgodziliśmy się bez wahania. To było niesamowite - spotkać kogoś przypadkiem, kto nie dość, że bezinteresownie oferuje pomoc, to jeszcze nagle oferuje tyle swojego wolnego czasu, ile byśmy chcieli!
Tak więc po przejechaniu metrem dojechaliśmy do dzielnicy Taksim, znajdującej się we względnym centrum miasta (już w części europejskiej). Vulcan oprowadził nas po najładniejszych uliczkach tej części miasta, a potem zaproponował, że pokaże nam swoje ulubione miejsce, gdzie przychodzi zawsze, gdy jest mu smutno. Po drodze kupił coś do picia i pestki słonecznika (które potem nauczył nas rozgryzać zębami tak, żeby nie trzeba było ich ręcznie łupać, jak to mieliśmy w zwyczaju;)). Jego miejsce okazało się być czarującymi schodami, gdzieś między domami z niesamowitym widokiem na zatokę Złotego Rogu, Hagię Sofię, Błękitny Meczet i na Bosfor. Panorama była niesamowita. Długo siedzieliśmy i gawędziliśmy. Ciekawe doświadczenie, po rozmowach z Ormianami, Gruzinami, słuchać Turka, który mówi o tych samych rzeczach z zupełnie innego punktu widzenia.
Potem zeszliśmy w dół na nadbrzeże, a Vulcan pokazał nam knajpę z najlepszą fajką wodną (nargile) w mieście. Rzecz jasna poszliśmy tam z nim. Sącząc tradycyjną turecką herbatę jabłkową, paląc fajkę kontynuowaliśmy rozmowę. Cecha wspólna poznanych przez nas trzech narodów, która mi się od razu nasuwa, to ich wielki patriotyzm. Nie spotkaliśmy w żadnym z tych krajów nikogo, kto narzekałby na swój naród, mimo, że żyje im się ciężej (w Gruzji i w Armenii) niż w Polsce. Wiadomo, są rzeczy, które nie podobają im się jak chodzi o aparaturę państwową, ale każdy Ormianin jest przekonany, że Ormianie to niemal wybrany naród, każdy Gruzin chwalił Gruzinów, a Vulcan z przekonaniem tłumaczył nam, że najlepszy przyjaciel to Turek, a i najlepszy wróg to Turek. Wyobrażacie sobie Polaków tak zachwyconych swoimi rodakami?
Vulcan odwiózł nas i odprowadził (a nawet wziął ode mnie plecak!) do samego hostelu. Umówiliśmy się na ponowne spotkanie (ale nie następnego dnia, w niedzielę, bowiem Turcy mieli wtedy ważne referendum, a wieczorem grali o mistrzostwo świata w koszykówce z Amerykanami, a że każdy Turek to zagorzały koszykarski fan, Vulcan miał całą niedzielę zajętą;)). Do spotkania w rezultacie nie doszło, co nas bardzo zasmuciło, bo ogromnie polubiliśmy naszego tureckiego kompana.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
marianka
Marianka
zwiedziła 37.5% świata (75 państw)
Zasoby: 673 wpisy673 3884 komentarze3884 12828 zdjęć12828 25 plików multimedialnych25
 
Moje podróżewięcej
31.12.2021 - 01.01.2024
 
 
31.03.2016 - 26.07.2023