Ostatni dzień w Kapadocji.
Zebraliśmy się rano i postanowiliśmy przed wyjazdem z tego regionu zobaczyć jeszcze sąsiednie miasto, Urgup (o rewelacyjnej nazwie, którą powtarzaliśmy do końca wyjazdu). Wg przewodnika (Lonely Planet to chyba najgorsze przewodniki jakie widziałam w życiu, zarówno po Gruzji i Armenii, jak i po Turcji) miało tam się znajdować podziemne miasto i winnica z darmową degustacją. Skuszeni tym wsiedliśmy w busa i ruszyliśmy na podbój Urgup.
Jak się okazało, nasz cudowny przewodnik wyprowadził nas w pole - o podziemnym mieście nikt tam nie słyszał. Wskazano nam za to drogę do rzekomej winnicy. Idąc stromą, krętą uliczką w górę po pewnym czasie dostrzegliśmy ową winnicę (nazwa się zgadzała), która okazała się być sklepikiem z kilkoma winami na krzyż. Byliśmy strasznie zawiedzeni, ale na wszelki wypadek po zejściu na dół, do centrum miasteczka zapytaliśmy się jeszcze raz. Oszczędzę sobie opisu ponownego brnięcia pod górę, okazało się na szczęście, że ów sklepik to zmyła, bo kawałek dalej jest prawdziwa fabryka wina Turasan. Z tym, że darmowa degustacja to też ściema, bowiem trzeba za nią zapłacić 5 euro od osoby, czyli mniej więcej tyle, co za butelkę owego wina!
Strasznie zawiedzeni zeszliśmy na dół. Naszą sytuację nieco osłodziła pyszna chałwa z granatu, wanilii i fig (z bakaliami, zupełnie inna od tej znanej u nas).
Naszym nowym celem jest Istambuł!
Tradycyjnie my z Rafałem, oczarowani tureckim stopem pozostajemy wierni temu środkowi lokomocji, podczas gdy reszta wybiera nocny pociąg. Żegnamy się więc rzewnie, umawiając się na następny dzień w Istambule, w zarezerwowanym już hostelu.