Geoblog.pl    marianka    Podróże    Za Kaukazem    Hardkorowa wyprawa
Zwiń mapę
2010
29
sie

Hardkorowa wyprawa

 
Gruzja
Gruzja, Bakuriani
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 767 km
 
Dzien zaczal sie dosc wczesnie - najprawdopodobniej ktos za wczesnie obudzil szefa (na jego wygodnym lozku w srodku auta:D), wiec ten zarzadzil pobudke zaraz po 6 gruzinskiego czasu (a 4 naszego!). Jeszcze nigdy, mimo, ze niesamowicie zaspani po 3,4 godiznach snu, tak szybko nie skladalismy namiotow:) Bylo strasznie chlodno, wiec czym predzej zapakowalismy sie do cieplych aut i ruszylismy do Borjomi.
Miasteczko jest bardzo przyjemne, przynajmniej w centrum i posiada odrestaurowany pare lat temu (przy wkladzie wladz ukrainskich) park zdrojowy. Jest on bardzo dlugi i swietnie polozony, bo w dolince, wiec plynnie przechodzi w trase spacerowa, albo nawet szlak turystyczny. Mozna tez napic sie wody mineralnej, ktora ma bardzo nieprzyjemny (jak dla nas) smak, ale staralismy sobie wmowic, ze na pewno dzieki temu jest zdrowa:) Mimo, ze bylismy tam bardzo wczesnie (o 7), juz zaczal sie tam pierwszy ruch - bylo widac ludzi uprawiajacych poranny jogging, pierwszych spacerowiczow i businessmanow, rozkladajacych swoje straganiki. Niestety jedynym, waznym zamknietym przybytkiem byla toaleta:)
Pojechalismy potem do Bakuriani, malego miasteczka w dosc gorzystym terenie, slynacego ze sprzedawanej w calej Gruzji wody Bakuriani (naszym zdaniem najlepszej). W zasadzie tam nic nie ogladalismy - okazalo sie, ze jest tam dom zony DAvita, gdzie chcial on cos odebrac. Naszym celem bylo gorskie jeziorko, ktore wg Davita bylo niedaleko. Okazalo, ze nieco minal sie z prawda i jechalismy koszmarnie dlugo fatalna droga - polna, serpentynowa i dziurawa, wiec szef byl dosc wsciekly, bo rzeczywiscie dla wolgi byla to spora przeprawa. W moze polowie drogi musielismy sie zatrzymac przy wyroslej niewiadomo skad kontroli paszportowej - okazalo sie, ze jest tam jakas ukryta baza wojskowa, a z racji niedawnej wojny kontroluja tam wszystkich i wsyztsko.
Po drodze mijalismy tez stada owiec, osiolki, nawet orzel nam prawie wlecial w maske. Obserwowalismy tez wioski kurdyjskie - namioty, dzieci na kucach poganiajace owce, suszone kupy gnoju na opal, chodzace miedzy nimi kury i... niezle terenowki przy kazdym namiocie:) Widoki byly niesamowite.
Przy jeziorze polozona jest wioska, do ktorej zajechalismy kupic beznzyne (jak juz pisalam Davit nieco pomylil sie z iloscia kilometrow, jakie mielismy do przejechania). I wteyd przypadkiem okazalo sie, ze jest to wioska samych Ormian, co rzecz jasna zachwycilo szefa. Okazalo sie, ze zyja oni tam od lat, ciagle bardzo pielegnujac swoja odrebnosc. Musza natomiast we wiosce miec wylacznie gruzinska szkole, a nie ormianska. Szef pomstowal na Saakashvilego-nacjonaliste:)
Dookola jeziorka bylo mase miejsc biwakowych - laweczek, miejsc na ognisko, kapielisk. Fatalnie jest tylko to, ze wszyscy (zarowno tu, jak i w armenii) koszmarnie smieca. Naprawde, takiej skali i lekkomyslnosci przy smieceniu jeszce nie widzialam nigdzie.
Gdy sie zatrzymalismy, Sam z Davitem zabrali sie za robienie hashlamy - tradycyjnej potrawy ormianskiej albo gruzinskiej (kwestia sporna:D) skladajacej sie z przekladanych warstw miesa i pomidorow zakonczonych warstwa ziemniakow. Gotuje sie to 2 godziny, wiec gdy pomoglismy przy obieraniu ziemniakow, a szef poszedl spac (na lozku wyciagnietym z auta, postawionym nad woda pod ogrzewanym kocykiem - co za absurd), mielismy czas zeby zajac sie soba. Weszlismy na chwile do wody, ale byla tak zimna, ze tylko Tomek odwazyl sie poplywac chwile (puszczalismy za to kaczki, ale na to wydarzenie wole spuscic zaslone milczenia), ale wiekszosc czasu spedzilismy lezac na trawie i sloncu, leniwie gadajac. Co jakis czas podchodzil do nas Ivan i z nudow przynosil nam cos do picia (az bylo nam wstyd!). Wtedy Basia wypowiedziala legendarne slowa: 'Alez ta nasza wyprawa jest hardkorowa!'.

W koncu przyszedl czas na obiad. Szef zaprosil na niego kilka dziewczyn ze wsi, ktore przyniosly pyszne ciasto, wiec bylo tym przyjemniej.
Kolo 16 zaczelismy zbierac sie do powrotu - czekala nas dluuuga droga. Na szczescie Sam, nie wiem czy z racji kaca, wyrzutow sumeinia czy moze upomnien szefa, nie pil nic, natomiast Davit-Ivan siedzac na sloneczku pociagal z butelki w najlepsze. Wystarczy ze powiem, ze w drodze powrotnej momentami zapominal trasy i pilotowala go Basia (!) oraz ze zahaczyl o drzewo i rozwalil sobie lusterko. Naprawde Basia i Pawel mieli serca w gardle.
Wracalismy dlugo, wiec nawet i Ivan doszedl do siebie i bylismy w Tbilisi poznym wieczorem. Nie musze specjalnie wspominac, ze szef nie pozwolil nam nawet wieczorem byc glodnymi. Co chwile bylismy karmieni a to ciasteczkami, a to orzeszkami, owocami itd. Z Basia porzucilysmy juz marzenia o wyjsciu w bikini na plaze w Batumi:)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (8)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
BPE
BPE - 2011-11-15 16:13
a klimacik taki swojski się wydaje być.....
 
 
marianka
Marianka
zwiedziła 37.5% świata (75 państw)
Zasoby: 673 wpisy673 3884 komentarze3884 12828 zdjęć12828 25 plików multimedialnych25
 
Moje podróżewięcej
31.12.2021 - 01.01.2024
 
 
31.03.2016 - 26.07.2023