Geoblog.pl    marianka    Podróże    Za Kaukazem    Milkyway!
Zwiń mapę
2010
28
sie

Milkyway!

 
Gruzja
Gruzja, Borjomi
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 751 km
 
Jestesmy w Tbilisi, na dworcu Ortachala, ktory obsluguje polaczenia do sasiednich krajow.
I tu zaczyna sie epizod z szefem w roli glownej. W ostatnim wpisie wspominalam, ze poznalismy dwoch Ormian - Karena i Samvela, ktorzy nas podwiezli do monastyrow. Karen, czyli szef to czlowiek nieslychannie goscinny, ktory popera, jak to mowi 'good tourism', czyli to, co uprawiamy my. Juz wczoraj chcial zebysmy jechali z nim do Tbilisi, gdzie ma office, ale potraktowalismy to w kategoriach niezobowiazujacych uprzejmosci. Ale na odchodnym dal nam swoj gruzinski numer telefonu i powiedzial, zebysmy zadzwonili, gdy bedziemy w Ortachali. No coz, i tak wiadomo, ze nie zadzwonimy, ale to mile - pomyslelismy.
Jednak gdy znalezlismy sie w ortachalskim choasie, wsrod natretnych ludzi, fatalnych kursow wymiany walut i najbardziej odjechanych kibli, jakie widzialam kiedykolwiek (naprawde!), postanowilismy skorzystac z numeru telefonu. I to byl strzal w dziesiatke. Uslyszelismy tylko: 'stay, where you are, 20 minutes', i rzeczywiscie, chwile pozniej stala przed nami srebrna wolga szefa, a on we wlasnej osobie razem z Samem cieszyli sie na nasz widok. Poniewaz nasza 5 wraz z plecorami nie miescila sie w aucie, szef zamowil takse i pojechalismy do ich 'office'. Nie chcialo nam sie troche wierzyc w taka uprzejmosc, wiec Tomek z Rafalem non stop wkrecali nas, ze bedziemy musieli zaplacic w nerkach. Nic z tych rzeczy, szefowi nalezy sie osobny wpis, aby choc troche oddac to, jaki to niesamowity czlowiek, ale teraz musicie wiedziec, ze szef to ormianski patriota, ktory za punkt honoru uznaje to, abysmy przekonali sie co to ormianska goscinnosc. No, a ze ma ku temu srodki...
Tak wiec okazalo sie, ze ow szumnie zwany office, to caly wynajmowany przez szefa kawal zieleni, z mala fabryczka, domkiem mieszkalnym i laweczkami. Oraz z psem o najlepszym imieniu swiata, Bombo. Bombo to olbrzymi, glupi owczarek kaukaski, ktory koszmarnie smarka i rozumie tylko po gruzinsku. I nie lubi gdy sie go glaska.
Szef powiedzial, ze mozemy spac pod 'palatku' jesli chcemy, ale mozemy tez spac w domku, w jednym z pokoi. Oczywiscie dlugo sie nie zastanawialismy i gdy tylko zosatlismy rzeczy, szef zaprosil nas na piwo w ogrodku. Bylo przesympatycznie, mimo, ze momentami ciezko gadalo nam sie po rusko-angielsku. Chociaz po paru dniach ow dialekt zupelnie nam nie przeszkadzal:) Rozmawialismy o Rosjanach, planach biznesowych i Armenii. Szef zapytal sie czy mamy cos jesc, gdy zapewnilismy go, ze tak (pasztet), pokiwal glowa z dezaprobata i powiedzial, ze bedziemy jesc szaszlyki:D
W kazdym razie szef oznajmil, ze jestesmy jego goscmi, wiec jutrzejszy dzien spedzaja z nami - zaraz zapyta sie jednego ze swoich ludzi, Gruzina, gdzie tu warto pojechac i nas tam jutro wezma. Czad. Wkrotce wiec poznalismy Davita, wspomianego pracownika szefa. My, zgodnie z naszymi planami, proponowalismy wyprawe do Kazbegi, gruzinskie must see, cos w stylu naszych Ustrzyk Gornych (tylko bardzo must;)) Davit jednak stanowczo zaprotestowal - twierdzi ze to bardzo niebezpieczne, ze jest tam masa zolnierzy rosyjskich, ktorzy beda strzelac, gdy sie do nich zblizymy i ze w ogole to nie jest dobry cel wyprawy. Jako ze jestesmy goscmi, nie protestowalismy, a nawet cieszylismy sie, ze zaproponuje cos swojego. Ustalili, ze celem jest slynne uzdrowisko Borjomi, miasteczko Bakuriani i pobliskie jeziorko.
Po kilku piwach (a trzeba wam wiedziec, ze nasi gospodarze, za wyjatkiem szefa, nie certola sie i piwo pija dwulitrowe z plastikowej butelki;D) stwierdzili, ze nie ma na co czekac i jedziemy zaraz! My mielismy tylko wziac prysznic, oni pojechac do sklepu po prowaint i hadzia!

Tak wiec, plan jest taki, ze jedziemy dzis wieczorem, robimy ognisko i szaszlyki, spimy w namiocie, a jutro rano nad jezioro.

Poniewaz jechala nas osemka: my w piatke (pajaki dalej podrozuja same), szef, Sam i Davit, jechalismy dwoma autami - wolga szefa i fordem transitem Davita. Szef nie sypia w namiocie i jest czlowiekiem, ktory ceni wygode, wiec jego wierni druhowie, lekko sie zataczajac... rozlozyli jego lozko, po czym zlozyli je w transicie (ciagle powtarzajac 'Karen Komfort!')! Wygladalo to tak absudarnie, ze dusilismy sie, ze smiechu!
W ogole obaj kierowcy, zarowno Davit (zwany przez nas Ivanem) jak i Sam troche juz wypili, wiec bylismy lekko zdziwieni, ze beda jechac. Sam wygladal jednak znacznie lepiej, wiec bardzo cieszylismy sie (ja, Rafal i Tomek), ze przypadla nam w udziale jazda z nim i szefem wolga. Biedna Basia z nietega mina wsiadala do transita. Najsmieszniejsze bylo, ze Ivan z powaga nam tlumaczyl, ze w kazdym aucie musi byc po jednej kobiecie, bo wtedy policja, nawet gdy zatrzyma samochod, nie zadaje za wiele pytan.
I rzeczywiscie, gdy podczas jazdy Davit zostal zatrzymany, to gdy policja zobaczyla Basie w aucie od razu ich puscili dalej. Co za kraj!

Mielismy nadzieje, ze w miare trzezwo trzymajacy sie Sam zapewni nam spokojna jazde, ale gdzie tam! Od razu po zajeciu miejsca za kierownica wyciagnal swoje nowe 2litrowe piwo i z zadowoleniem powiedzial do nas: 'good milk!'. No i tak sie zaczela nasza milky way. Mimo, ze w poczuciu instynktu samozachowawczego pozbieralismy i schowalismy w trojke wszystkie piwa jakie widzielismy w aucie, to Sam wyciagal sobie nowe z bagaznika, po czym z zadowoleniem komenderowal: 'open milk!', 'close milk!'. Jechalismy wiec z dusza na ramieniu, zwlaszcza, ze samochod coraz bardziej jechal szlaczkiem, a gdy juz raz zdarzylo mu sie wjechac porzadnie za pobocze, to nawet szef (w miare trzezwy) sie na niego zezloscil, a Sam rzeczywiscie zaczal jechac ostrozniej. No ale i tak byla to juz koncowka trasy. Basia z Pawlem tez przezyli swoje, gdy niezbyt trzezwy Ivan z impetem przejechal tory kolejowe na pol minuty przed pociagiem...
Ciezko mi oddac caly klimat tej szalonej jazdy (jechalismy przez tymczasowy most, zbudowany w zastepstwie za ten zbombardowany kolo Gori przez Rosjan), dosc, ze skonczyla sie nagle (acz zaplanowanie, zeby nie bylo:)) w uroczym miejscu nad rzeka. Szybko rozbilismy namioty, a Ivan z Samem poganiani przez szefa probowali rozpalic ognisko. Szlo im fatalnie (probowali kartka rozpalic wegle:D), wiec w koncu my zabralismy sie do dziela i wkrotce buchnal ogien. Wtedy Sam pokazal co potrafi. Na serio, zrobil takie niesamowite chorowace (ormianskie szaszyki), ze nie wiele rzeczy w zyciu smakowalo mi tak jak ta kolacja nd rzeka. Oprocz miesa byl jeszcze pyszny, gruzinski chleb, ser (troche jak mozarella, ale bardziej mokry i kwaskowaty - jak dla nas lepszy), warzywa. Czad. Nasi gospodarze zakochali sie w czolowkach, ktore wyjelismy przy rozkladaniu namiotu - zaraz je od nas pozyczyli, ubrali na glowy i dumnie paradowali przez caly wieczor.
Gdy zaczelo robic sie zimno, szef kazal podjechac blizej ogniska autem i puscil muzyke (przez DAvita lekko kpiaca zwana 'Armeniskim Top 10', na co Sam zaczal narzekac na gruzinskie mieso z szaszlykow:)), po czym zakomunikowal 'kazdy tancuje jak umie'. Wzielismy sobie to do serca i zaczelismy pokraczne plasy. Dla przejezdzajacych aut cala ta impreza musiala wygladac dziwnie, ale dla nas, wariujacych dookola ogniska z pysznym jedzeniem, podziwiajacych gwiazdy odbijajace sie w rzece, to byla jedna z najbardziej niezapomnianych nocy zycia!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (1)
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
marianka
Marianka
zwiedziła 37.5% świata (75 państw)
Zasoby: 673 wpisy673 3883 komentarze3883 12828 zdjęć12828 25 plików multimedialnych25
 
Moje podróżewięcej
31.12.2021 - 01.01.2024
 
 
31.03.2016 - 26.07.2023