Geoblog.pl    marianka    Podróże    Za Kaukazem    cywilizacja
Zwiń mapę
2010
26
sie

cywilizacja

 
Armenia
Armenia, Dilijan
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 521 km
 
Gdy rano sie obudzilismy po wczorajszym upale nie zostalo ani sladu - wrecz przeciwnie, nasz wrogi, zimny front z poludnia nadciagal nad jezioro wielkimi krokami. Mimo to, stwierdzilismy, ze skoro jestesmy nad Sewanem, to nie mozemy sie w nim nie wykapac. Po krotkich poszukiwaniach znalezlismy kawalek plazy (co prawda nalezacej do rozwalajacego sie, poradzieckiego hotelu), ale na szczescie nie bylo to problemem. Lezalo/siedzialo sie tam calkiem milo, ale milej by bylo jeszcze jakbysmy nie widzieli calej masy chmur naplywajacyh z poludnia. Mimo to Rafal z Tomkiem podjeli heroiczna probe kapieli w tym koszmarnie zimnym jeziorze (jesli ktos wam kiedys powie, ze Sewan to cieplutkie jezioro, to nie wierzcie - to zimne, gorskie jezioro polozone na ok. 2000 m. n. p. m. w kraju po koszmarnie zmiennej pogodzie:)). Oszczedze (zwlaszcza im:)) opisu tych prob, dosc, ze nie zakonczyla sie ona sukcesem i chwile pozniej zmykalismy w kierunku glownej drogi. Planowalismy dostac sie do miasta Sewan, zeby zjesc tamtejszy rarytas - iszchana, czyli pstraga ksiazecego (nazwe zawdziecza luskom, ktore tworza niby korone na jego glowie), ktory wystepuje tylko w jeziorze Sewan.
Basi i Pawlowi dosc szybko udalo sie zlapac stopa, niestety na podwiezienie trojki ludzi bylo mniej chetnych. Zdazylo sie w miedzyczasie rozpadac na dobre. Zgubilismy z Ralfaem peleryny przeciwdeszczowe, wiec z braku laku trzymalismy nad glowa wielgachny wor na smieci:D Widocznie to wzbudzilo litosc, bo w koncu zatrzymal sie facet w wypasionym mercedesie, ktory nie dosc, ze zawiozl nas do Sewania, to jeszcze nadlozyl drogi, zeby wysadzic nas w samym centrum. Troche sie rozczarowalismy, gdy okazalo sie, ze centrum tego fatalnie brzydkiego, radzieckiego (na serio, to miasto zostalo zalozone przez Rosjan) miasta to jedna, dluga ulica, przy krotej miesci sie:
- bazar
- moze z 3 sklepy spozywcze
- bistro
- poczta
- masa malych straganikow.
Po iszchanie ani sladu. Z przewodnika dowiedzielismy sie, ze mozemy go znalezc w przydroznych barach, wiec nie mielismy specjalnego wyjscia, jak tylko wziac taksowke (tym razem nikt nas nie okantowal, wiec dobre 3 minuty nie moglismy uwierzyc w tak niska cene przejazdu:)) i dojechac spowrotem do glownej drogi.
Okazalo sie, ze w tym czasie Basia z Pawlem zdazyli juz zjesc rybe (w tym samym miejscu, do ktorego my dojechalismy w koncu) i lapia juz stopa do Dilijanu. Plan byl taki, ze jedziemy do tego uzdrowiskowego miasteczka i tam spimy w hostelu, bo kazdy z nas marzyl juz o kapieli w cywilizowanych warunkach.
Kilka slow o calej masie knajpek, jakie spotkalismy w Armenii - charakteryzuja je dwie rzeczy: wlasne, firmowe chusteczki zamiast serwetek (nawet najmniejsza speluna ma wlasne opakowania na chusteczki - takie stupaki) i brak menu. Brak menu pociaga za soba to, ze istnieja dwa rodzaje cen: dla swoich i dla turystow. Rzecz jasna, gdy uslyszelismy za ile mozna zjesc iszchana, musielismy diametralnie zmienic planu i zadowolic sie grilowana sieja, ktora na szczescie byla bardzo dobra. Na zewnatrz lal deszcz, wiec wypilismy jeszcze kawe, a potem wode i piwo, wiec w koncu nawet deszcz sie znudzil i przestal padac, a my zebralismy sie, zeby zlapac stopa do Dilijanu.
W tym czasie B + P juz tam dojechali, co wiecej znalezli hostel, w ktorym planowalismy zostac na noc i zdazyli do nas zadzownic z nastepujaca wiadomoscia: 'Przyjezdzajcie jak najszybciej, tu jest raj! Jest wszytsko, jedzenie, internet i to tylko za 13 zl!'. Nie do konca wierzylismy, ze taka cena jest mozliwa, zwlaszcza w dosc drogiej Armenii, ale Basia zaklinala sie, ze pytala o cene 3 razy.
Znow mielismy szczescie do stopa i ponownie zatrzymal sie super mercedes, do tego syn kierowcy mowil po angielsku. Okazalo sie, ze jedziemy z wlascicielem kopalni zlota, ktorego synek studiuje w Londynie (ale wczesniej musial zlozyl przysiege, ze wroci po studiach do kraju, przejac biznes ojca). Co chwile bylismy czestowani, a to czekolada, a to owocami, albo cieplutka kukurydza. Widocznie wszyscy poza nami wiedzieli z jaka to szycha jedziemy, bo gdy tylko dojechalismy do Dilijanu, to gdy nasz kierowca zapytal sie o droge do naszego hostelu (to bylo mega mile, ze sami z siebie chcieli nas zawiezc na miejsce), nawet cwaniak-taksowkarz pokornie wsiadl do swojego auta, zeby mu pokazac droge. Wtedy zrozumielismy, ze ktos, kogo sluchaja nawet taksiarze, to nie byle kto:D
Hostel-pensjonat rzeczywiscie okazal sie czadowym miejscem! Prowadzony przez malzenstwo artystow, mowiacych po rosyjsku (glownie:)), angielsku i francusku. Dom byl bardzo przyjemny z zimowym ogrodem i moglismy wybrac kazde miejsce do spania, jakie tylko chcielismy (Rafal od razu zamowic sobie lozko na balkonie!). Do tego jak zwykle, ciagle bylismy czestowani jakims jedzeniem. A to owoce, a to ciasteczka pieczone przez pania domu, a to wodeczka z gospodarzem, ktorego obrazami byl obwieszony caly dom. Pani domu rozplywala sie w zachwytach, ze Polacy to 'taki krasiwy narod', slowem bajka.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
marianka
Marianka
zwiedziła 37.5% świata (75 państw)
Zasoby: 673 wpisy673 3884 komentarze3884 12828 zdjęć12828 25 plików multimedialnych25
 
Moje podróżewięcej
31.12.2021 - 01.01.2024
 
 
31.03.2016 - 26.07.2023