Po ponad 3,5 h lotu z Rygi, ktory nawet udalo nam sie w wiekszosci przespac, po ciemku wyladowalismy w Erewaniu. Tu byla godzina 6:10, jednak nasze organizmy doskonale czuly, ze w Polsce jest to dopiero trzecia w nocy.
Pierwszym przystankiem na naszej drodze byl zakup wiz. Nie jest to taka prosta formalnosc - nalezy wypelnic wniosek z wlasnymi danymi, dobre okreslic jak dlugo i gdzie bedzie sie spac i dac dwa zdjecia. Na szczescie okazalo sie, ze zdjecia konieczne nie sa, wiec przynajmniej ten problem mielismy z glowy. Sama wiza jest jednak tego warta - bylismy dumni z dostojnej wklejki w naszych paszportach:) Przyjemnym zaskoczeniem okazala sie tez byc jej cena - zamiast zapowiadanych 30 dolcow, zaplacilismy ok. 10:)
Kontrola paszportowa tez przebiegla bez wiekszych problemow. Dopiero punkt 'lost & found', gdzie probowalismy wytlumaczyc jakim cudem potrzebny jest nam bagaz p. Lecha z Istambulu i to w ciagu 3 dni, nastreczyl nam wiecej problemow. Juz nie mowiac o tym, ze bagaz dwukolorowy nie za bardzo miesci sie w systemowych standardach:) Ostatecznie panowie kazali nam dzwonic wieczorem, bo jesli nasz bagaz rzeczywiscie jest w Istambule, to musi tam wg regulaminu polezec jeszcze 24 h:D
Troche pogubilismy sie przy wyjsciu z lotniska, jednak systematycznie rosnaca liczba nachalnych taksowkarzy oferujacych swoje uslugi pomogla nam odnalezc droge. Pierwszy raz w zyciu (no, moze nie dla wszytkich byl to pierwszy raz) naprawde sie targowalismy i udalo nam sie opuscic pierwotna cene taksowki o 30% ! Zostalismy zawiezieni (opowiesci, ze na drogach panuje tu wolna amerykanka wcale nie sa przesadzone!) na ulice Koriun, gdzie rozpoczelismy poszukiwania mieszkania Ushera. Otrzymalismy od niego dosc dokladny opis drogi, lacznie z pinem do domofonu, jednak zapomnial nm podac numeru domu! W koncu, po dluzszych poszukiwaniach i jednym telefonie bylismy na miejscu. Idziemy spac, zeby przespac najwiekszy upal:)