Dzis dojechalismy tuz przed Inari. Pogoda dalej swietna, wiatr w plecy, wiec idealnie. Nie zatrztymujemy sie juz nawet przy kazdym reniferze, jest ich za duzo:) Nie widzialam glupszych stworzen chyba w zyciu. Maja tak losowy tor poruszania sie, ze naprawde nie da sie przewidziec czy tym razem rzuca sie na maske auta czy poczlapia gdzies dalej. Sa przy tym koszmarnie niezdarne (nawet sie zdziwilam, bo myslalam,z e sa bardziej w stylu kozic), a biegajac wyrzucaja nogi na wszystkie strony. Do tego okreslenie 'owczy ped' pasuje doi nich idealnie:)
Laponia bardzo ladna. Tuz przed Ivalo wjechalismy na wielki szczyt, z ktorego widoki byly swietne. Szkoda tylko, ze wlasnie tam Rafalowi pekla szprycha w rowerze, wiec mielismy 40-minutowy przymusowy przystanek i zdazylismy zmarznac. Za to potem juz do samego Ivalo byl zjazd, chyba najdluzszy do tej pory:)
Trzeba nadmienic, ze Piotrus mial caly dzien zly humor, bo twoerdzil, ze jutro juz musi padac, bo juz za dlugo mamy ladna pogode, wiec musimy dojechac jak najdalej. Rozbilismy sie wiec w punkcie widokowym na jeziora, bardzieo blisko Inari, ktore bylo naszym jurtzejszym celem w nadziei, ze rano wstaniemy i widoki nas oszolomia...