Rafalowi zepsul sie support w rowerze (ja tez nie wiem co to jest:)). Jeszcze jako taki jechal, ale widac bylo, ze dlugo tak nie pociagnie.
Do Rovaniemi zostalo nam troche ponad 70 km, wiec postanowilismy sie szybko zebrac i napiac, w nadziei, ze uda nam sie dojechac przed 17 i jakikolwiek serwis/sklep rowerowy bedzie otwarty w niedziele.
Napiac nam sie oczywiscie udalo, ale nawet Intersport nie byl otwarty. Nie pozostalo nam nic innego, jak tylko zostac w miescie do jutra. Zreszta wszystkim plan sie podobalo, bo potrzebowalismy troche odpoczynku. Po tradycyjnych wielkich zakupach w Lidlu (batonow i owsiany wystarczy nam juz chyba do konca wyjazdu) udalismy sie na kemping nad rzeka, gdzie prysznice i kuchnia sprawily, ze odzylismy!
Wieczorem poszlismy do miasta, ktore ponoc opiera sie glownie na turystyce (i tym, ze jest stolica Laponii), ale bardzo sie rozczarowalismy. Wiedzielismy co prawda, ze bylo doszczetnie zniszczone przez Niemcow w 1944 roku (a wczesniej walczyli tu z Rosjanami), ale mimo, ze odbudowane, to naprawde nie ma tu kompletnie nic do zobaczenia! A szkoda, bo miasto ma ogromny potencjal i wielu turystow w drodze na polnoc zatrzymuje sie wlasnie tu. Keskusta (czyli finskie centrum) sklada sie z jednego, krotkiego deptaka i moze 3 centrow handlowych. Do tego wiekszosc kawiarni i restauracji byla zamknieta. Lacznie ze slynnym Lordi barem:) Do tego po 21szej nie da sie tu kupic nawet piwa. Po trzykrotnym obejsciu centrum niepocieszeni wrocilsimy na kemping wcinac ciastka (mamy nowa, cynamanowa konkurencje dla Marii:)). Poznalismy tam bardzo sympatyczna, szwajcarska pare, ktora rozbila sie tuz obok nas. Do tego ku uciesze chlopakow poczestowali nas piwem, ktore mieli w zapasie, co w polaczeniu z naszymi slodyczami okazalo sie byc dobrym przepisem na wspolny wieczor.